do ÂściÂągnięcia - pobieranie - ebook - pdf - download
Podstrony
- Strona Główna
- Lore Pittacus Dziedzictwa planety Lorien Księga 1 Jestem Numerem Cztery
- Wirtemberska, księżna Maria Malwina, czyli domyślność serca
- Żuławski Jerzy Trylogia księżycowa 01. Na Srebrnym Globie
- Hawthorne Rachel Strażnik Nocy 04 Cień Księżyca
- Kruczy Dwór 03 Krwawy księżyc Geoffrey Huntington
- Około Kułak Doda Księga motyli
- pratchett terry Nomów Księga 3 Odlotu
- Carson Aimee Księżyc nad Miami
- Czarny książę Michalak Katarzyna
- Graham Heather_Księżycowa zatoka
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- ptsmkr.pev.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
chciałoby być tobą! John J. Bookman! Ja też. Czasami.
McKendrick się roześmiał.
- Ale to prawda! - zapewnił go przyjaciel. -Jak myślisz, kto kupuje Prawdziwe przygody
Szlachetnego Barona"?
- Jak na mój gust za dużo blondynek - zażartował Adam. - A nie wszystkie są piękne i zdradzone. I
naturalne.
- Tak, ale książkę kupują również tacy frajerzy jak ja, którzy powinni mieć więcej rozumu.
- Co? - Adam ze zdumieniem spojrzał na przyjaciela.
- Zgadza się, kolego. Dałem za nią tamtemu gościowi od pokera żeton na pięć dolarów.
- Dobry Boże, dlaczego?
- Bo czytałem pierwszą część i chciałem sprawdzić, co jeszcze Bookman wymyślił na twój temat.
- To dopiero powód!
O'Brien uśmiechnął się zmieszany.
- Faktem jest, że zainspirowałeś kogoś do napisania książki o tobie.
- Broszury za centa, a nie książki - przypomniał mu Adam. - Gdybym nie trafił w niewłaściwe
miejsce o niewłaściwej porze, facet znalazłby sobie inną inspirację.
- No, tak, ale ja jestem agentem Pinkertona, a nikt nie pisze o mnie powieści - rzucił burkliwie
O'Brien.
- Dziękuj swojej szczęśliwej gwiezdzie.
- Nie mam szczęśliwej gwiazdy - odparł Murphy. -Nie chciało mi się robić tego, co trzeba, żeby ją
zdobyć. Tobie owszem. W tym rzecz. - Uśmiechnął się do przyjaciela. - Ludzie podziwiają w tobie
właśnie to, że starasz się zrealizować swoje marzenia. Większość z nas wybiera łatwiejszą drogę.
- Przecież ciężko pracujesz - powiedział Adam. -I bronisz tego, w co wierzysz.
- Racja - zgodził się Murphy. - Bronię tego, w co wierzę, i ciężko pracuję, ale dla Allana Pinkertona,
a nie dla Murphy'ego O'Briena, bo tak jest łatwiej. I bezpieczniej niż ryzykować wszystko. - Umilkł na
chwilę. - Nic dziwnego, że Drań ci zazdrości. Pomyśl, jak trudno musi być zbiedniałemu arystokracie,
który nie spełnia oczekiwań związanych z jego pochodzeniem.
McKendrick poczuł się skrępowany. Popędził konia. Murphy ruszył za nim. W milczeniu kłusowali
przez posiadłość, oglądając widoki. Dopiero kiedy wjechali
na następne wzniesienie i spojrzeli na wrzosowiska ciągnące się w dole, Adam zakrzyknął:
- Chryste, jak tu pięknie! I cholernie zimno. Doskonałe miejsce na to, co mam w planach.
- Więc dobrze, że jesteś panem tych włości - stwierdził O'Brien.
- Tak. - Adam odetchnął głęboko. - To było pouczające.
- Doprawdy? McKendrick się roześmiał.
- Zawsze wiedziałem, że wszyscy Anglicy uważają nuworyszy za godnych pogardy. - Mrugnął do
przyjaciela. - Nie sądziłem jednak, że Europejczycy z kontynentu żywią podobne uprzedzenia.
- Nie bierz ich do siebie - poradził O'Brien. - Może jesteś godnym pogardy nuworyszem, ale
dziewczyna ciÄ™ lubi.
Adam uniósł brew.
- Dziewczyna?
- Wysoka, blondwłosa walkiria.
- Walkiria? - Adam spojrzał na przyjaciela nowymi oczami. - Ja w myślach nazywałem ją Amazonką.
Murphy wzruszył ramionami.
- LubiÄ™ operÄ™, jej pies ma na imiÄ™ Wagner, stÄ…d moje skojarzenie.
McKendrick potrząsnął głową.
- Nie wyobrażam sobie jej jako Brunhildy. Moją matkę, Erikę czy Astrid tak, ale George... Nie. -
Zastanawiał się przez chwilę. - Ona nie jest Amazonką, tylko Artemidą.
- Od jak dawna znasz tÄ™ ArtemidÄ™?
- Poznałem ją wczoraj w nocy. Kiedy przyjechałem, ona i pies spali w moim łóżku.
- Domyśliłem się tego z waszej rozmowy. Pytanie brzmi: czy ona i pies zostali w twoim łóżku do
rana?
- Tak. - A ty? - Nie.
O'Brien prychnÄ…Å‚.
- Powiedziałbyś mi, gdybyś został? Adam zmierzył go wzrokiem.
- A czy kiedykolwiek mówiłem ci o takich rzeczach? - Nie.
- I nie zamierzam teraz zacząć. Powinieneś wiedzieć, że dyskrecja to cecha prawdziwego
dżentelmena.
- Ale ty nie jesteś żadnym dżentelmenem. - W tonie O'Briena zabrzmiała poważniejsza nuta. - Albo
raczej ona nie jest damÄ…...
- Zdecydowanie jest damÄ….
- Pokojówką.
- A kogo to obchodzi? Jezu! - Adam zdjął kapelusz i przeczesał włosy ręką. - Słyszałeś, co
powiedziałem Ma-ximillianowi Langstromowi? Czy nie oświadczyłem, że jesteś moim przyjacielem?
Naprawdę myślisz, że obchodzi mnie, że ona jest pokojówką albo ty moim lokajem?
- Nie. Ale nie jestem twoim lokajem.
- Reszta personelu myśli, że jesteś.
- Ale ty wiesz, że nie.
- Racja, wiem. Rzecz w tym, że nie miałoby dla mnie znaczenia, gdybyś był. Nadal pozostałbyś
moim przyjacielem.
- Więc dlaczego nie powiedziałeś im prawdy?
- Powiedziałem - zaprotestował Adam. - Mówiłem, że jesteś moim przyjacielem. Nie uwierzyli.
- Oznajmiłeś, że pracuję w Agencji Detektywistycznej Pinkertona?
- Nie. - McKendrick bez mrugnięcia patrzył O'Brie-nowi w oczy.
- Dlaczego nie wyjawiłeś, jak zarabiam na życie, tylko pozwoliłeś im myśleć, że jestem twoim
lokajem?
- Próbowałem, ale ty sam postanowiłeś wejść w rolę mojego lokaja - przypomniał Adam. -
Dlaczego to zrobiłeś? Miałeś okazję wyjaśnić nieporozumienie.
Murphy wzruszył ramionami.
- Nie wiem.
- Ja też nie. Tyle że coś wydaje mi się...
- ... nie w porządku - dokończyli jednocześnie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]