do ÂściÂągnięcia - pobieranie - ebook - pdf - download
Podstrony
- Strona Główna
- C.S. IGRZYSKA ŚMIERCI 01 IGRZYSKA ŚMIERCI
- McNish_Cliff_ _Tajemnica_zaklęcia_01_ _Tajemnica_zaklęcia
- Dragonlance Anthologies 01 The Dragons Of Krynn
- Alexa Young Frenemies 01 Frenemies (pdf)
- Brian Daley Coramonde 01 The Doomfarers of Coramonde (v4.2)
- Bain, Darrell & Berry, Jeanine Gates 01 The Sex Gates
- Gabrielle Evans [Lawful Disorder 01] Lipstick and Handguns [Siren Classic] (pdf)
- Dana Marie Bell [The Gray Court 01] Dare to Believe (pdf)
- Crymsyn Hart [Devil's Tavern 01] Invitation [Aspen] (pdf)
- Moorcock Michael ...i ujrzeli czśÂ‚owieka
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- szkolmor.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przeszłość. Chwile mijały w milczeniu...
73
Nagle Tom krzyknÄ…Å‚:
- Wuju, wuju! ja się boję! Mama patrzy tak strasznie! Odwróciłem się: promień słońca,
padłszy na poduszki, oświecał twarz Marty zastygłą i martwą, szklistymi oczyma w słońce
jeszcze wpatrzonÄ….
- Wasza matka umarła... - szepnąłem jakimś cudzym i zdławionym głosem do dzieci, któ-
re się cisnęły teraz zalęknione i zdumiałe dokoła łóżka. Po czym pochyliłem się, aby przy-
mknąć jej powieki.
W tej chwili rozległ się huk wystrzału. Poskoczyłem ku drzwiom: Piotr leżał w sąsiedniej
izbie na podłodze z roztrzaskaną skronią i dymiącym rewolwerem w ręku.
Zatoczyłem się na progu jak pijany.
Dzisiaj oboje leżą już w grobie. Ja sam oddałem im ostatnią śmiertelną posługę, owiną-
łem ich ciała w duże, z roślinnych włókien utkane i żywicą przepojone całuny i we własnych
ramionach na łódz je zaniosłem, która je miała powiezć na Wyspę Cmentarną. W łodzi obok
mnie i trupów siadło czworo dzieci. Troje starszych skupiło się koło ciała matki. Tom, zdu-
miały i przestraszony widokiem śmierci, siedział milczący u nóg trupa; Liii i Róża chwytały
całun rączkami i wołały z płaczem matki, jak gdyby dopominając się jeszcze należnych im
pieszczot, których im za życia skąpiła.
Ciało Piotra leżało w łodzi opuszczone. Najmłodsza dziewczynka tylko podpełzła ku
niemu i głaszcząc rączką pokrywające je zwoje grubej tkaniny, szeptała cichutko:
- Biedny tatuÅ›, biedny...
Smutnej naszej podróży sprzyjała cudowna pogoda. Słońce, jeszcze niewysoko nad wid-
nokrąg wzniesione, rozświetlało złociście ogromną a spokojną, zaledwie w drobne skiby le-
ciuchnym powiewem zoraną płaszczyznę morza, wśród której majaczyły przed nami dalekie
wyspy, w przezroczystej, błękitnej mgle zatopione. I nigdy w życiu nie czułem tak żywo i tak
boleśnie tej bezlitosnej i strasznej ironii, która się mieści w pięknie przyrody, obojętnej za-
równo na radość, jak i na ból człowieka. Bo przecież ja wiozłem na tej łodzi dwie ostatnie
istoty ludzkie, które ze mną przybyły na ten glob i znały, jak ja, rodzinną mą Ziemię, wiozłem
je martwe, aby napełnić grób dla siebie zbudowany i pozostać już potem na wieki samotnym -
a słońce świeciło spokojne, przepiękne i wspaniałe tak samo, jak wtedy, gdym szczęśliwym
dzieckiem igrał w jego blasku na tej odległej ode mnie w tej chwili planecie.
Z łodzi zaniosłem ich oboje na plecach do grobu, który zbudowałem na wyżynie w naj-
piękniejszej okolicy wyspy. Lekkie były te trupy, sześćkroć lżejsze, nizli bywają na Ziemi, a
przecież uginałem się pod ich brzemieniem... I nic dziwnego! Niosłem przecież do grobu
resztkę mojego gorzkiego szczęścia!
Martę pochowałem w grobie, który niegdyś dla siebie przeznaczyłem. Dla Piotra wyko-
pałem drugą mogiłę, nieco niżej.
I będę żył dalej... Nieraz wprawdzie, kiedy ciężar niewypowiedzianej tęsknoty przygniata
mnie i łamie, zbiera mnie straszna pokusa, aby odejść z tego globu jedyną, jaka mi pozostała,
drogą, którą stąd poszło już przede mną tamtych sześcioro: O'Tamor, dwaj Remognerzy, Wo-
odbell, Varadol i Marta, ale wtedy przypomina mi się przysięga dana umierającej, że nie
opuszczę jej dzieci. Dla nich muszę żyć. Jestem teraz tak skazany na życie, jak - póki ona żyła
- byłem skazany na miłość. I te dwie najlepsze rzeczy na świecie stały się dla mnie najsroż-
szym bólem i najgorszym cierpieniem...
Dni moje do tych dzieci należą. Staram się wszelkimi siłami o nich ciągle myśleć, zaj-
muję się nimi, uczę je, garnę ku sobie, chronię i rozwijam, bo dalibóg, na mnie bezdzietnym
ciąży duchowe ojcostwo księżycowego pokolenia.
Ale nocami wracam na Ziemię i rozmawiam ze zmarłymi. Coś się już w mózgu moim
popsuło i zerwało albo też ból ze serca wstający mgłą go przesłonił, bo jawa snem mi się wy-
daje, a senne marzenia są dla mnie życiem prawdziwym...
74
Tęsknię do snów. Chodzę w nich po Ziemi i z rozczuleniem całuję jej drzewa, kwiaty,
nawet proch i kamienie - i tak mi się zdaje, że mnie z niej nigdy nie oderwała szalona pycha
poznania tajemnic gwiazdzistych przestworzy.
Czasem znowu przychodzÄ… do mnie zmarli towarzysze.
Więc idzie naprzód siwy O'Tamor i obwinia się, on, co był dobrocią samą, że wywiódł
nas lekkomyślnie na ten glob pusty, jak lampa dla Ziemi wśród nieb zawieszony. Potem wi-
dzę Remognerów. Skarżą się, że poszli za nami i śmierć znalezli. Woodbell pojawia się blady
i pyta, cośmy z Martą zrobili? czy była z nami szczęśliwa? Piotr opowiada mi we śnie to, co
za ostatnich lat życia z oczu tylko jego czytałem: o swej dzikiej i namiętnej miłości do Marty,
która go tak pożarła, jak ogień garstkę wiórów pożera; o losie swym strasznym, który mu nie
dał ani jednej chwili szczęścia, a kazał natomiast przez lata całe widzieć wstręt, odrazę i po-
gardę w oczach pożądanej i posiadanej kobiety i milczeć, i tłumić w sobie wszystką miłość i
wszystek ból, i obrażoną dumę męską; opowiada mi, jakie piekielne rzeczy w jego duszy się
działy w ową ostatnią noc, kiedy widział mnie z twarzą ukrytą na jej piersi, i pózniej jeszcze,
kiedy przykładał rewolwer do czoła...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]