do ÂściÂągnięcia - pobieranie - ebook - pdf - download
Podstrony
- Strona Główna
- McMahon_Barbara_ _Georgia_słodka_Georgia
- 0903. Dunlop Barbara Skandale w wyższch sferach 04 Prawdziwe szczęście
- Conrad Linda Dynastia Danforthów 09 Prawo miłości
- Domińczak Andrzej Bez miłosierdzia. Jana Pawła II wojna z ludźmi
- Gwiazdka miłości '98 2. Armstrong Lindsay Świąteczne przysmaki
- Bucheister Patt Na tropie miłości (W namiętnej pogoni)
- Dunlop_Barbara_ __Marchand_10_ _Podwojne_zycie
- 0281. Jordan Penny Stara miłość nie rdzewieje
- 0065. James Ellen Zatoka miłości
- 096. Delinsky Barbara Kamienna róşa
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- szkolmor.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
i mamy nadzieję, że nie opuści nas pani zbyt szybko.
- Chciałabym tu zostać na zawsze!
Uśmiechnęła się do niego i wyszła przez otwarte drzwi na słońce nie widząc,
że stary służący potrząsa głową. Uważał widać, że podobnie jak młody ptak, i
ona wcześniej czy pózniej zechce rozpostrzeć skrzydła i odlecieć.
Jednakże Teresę zachwycało wszystko, co widziała i co mogła robić, a w
szczególności fascynował ją Le Roi. Któregoś popołudnia, po dziesięciu dniach
pobytu w zamku, otworzyła drzwi w ogrodzeniu tygrysa i z mocno bijącym
sercem weszła do środka. Wiedziała, że jest to stosowna pora na tego rodzaju
eksperyment, ponieważ zwierzę zostało nakarmione przez Jacques'aw południe
i nie będzie w agresywnym nastroju.
Teresa zamknęła za sobą drzwi i stanęła zupełnie nieruchomo, a potem
odezwała się do tygrysa tym samym miękkim, przyzywającym tonem, którego
używała dotychczas. Zwierzę wstało wolno i miała okazję docenić wspaniałą
grę mięśni pod gęstym futrem. Następnie tygrys bez pośpiechu skierował się w
jej stronę; w tym momencie mógł na Teresę skoczyć, przewrócić swą ofiarę na
ziemię i prawdopodobnie zabić, czego była w pełni świadoma. On jednak
podszedł zupełnie blisko i nie przystając zaczął się ocierać łagodnie o jej nogi.
Mruczał przy tym gardłowo, dokładnie tak jak kot, i Teresa wiedziała już, że
odniosła zwycięstwo.
Markiz dotarł tymczasem do stacji, na której pociąg zatrzymywał się, gdy
ktoś jechał do Chdteau Sare. Ten przywilej dotyczył jednak, w myśl poleceń
markiza, zaproszonych gości i jego własnej osoby, a nie służby. Wsiadłszy do
swojego prywatnego wagonu, który został doczepiony do ekspresu jadącego na
południe, markiz poinformował konduktora, że pragnie wysiąść na swojej stacji
przy Chdteau Sare, wywołując tym spore poruszenie.
- Nikt mnie o to od dawna nie prosił, Monsieur le Marauis - powiedział
konduktor.
- Wiem i słyszę dezaprobatę w pańskim głosie, ponieważ tak długo nie
odwiedzałem domu - odparł markiz z uśmiechem.
- Monsieur, wszyscy powitają pana z radością - stwierdził konduktor i
pospieszył, by przekazać polecenie maszyniście.
Pociąg jechał szybko, ale markiz znalazł się na miejscu dopiero po ósmej.
Przed opuszczeniem Paryża zakazał Brantome'owi zawiadamiać kogokolwiek o
swoim przyjezdzie, ponieważ wymagał, żeby służba we wszystkich jego
posiadłościach była zawsze w pełni przygotowana na przybycie pana bez
uprzedzenia. Markiza drażniła myśl, że podczas jego nieobecności zamki mogą
nie być utrzymywane w stanie perfekcji. Nie miał pojęcia, że sekretarz
Brantome zamartwia siÄ™ na wypadek, gdyby niespodziewana wizyta markiza
spowodowała jakieś problemy. Jeszcze poprzedniego wieczoru Brantome
poprosił swojego pracodawcę:
- Monsieur, proszę pozwolić, żebym przesłał jutro rano wiadomość do
zamku, uprzedzając służbę o pana przyjezdzie. Zdaje pan sobie z pewnością
sprawę, że nie był pan tam od przeszło dwóch lat.
- Spodziewasz się, jak widzę, że wszystko jest w stanie całkowitego
zaniedbania, ale nie podzielam twoich obaw - odparł markiz sucho. - Jeśli
jednak okaże się, że miałeś rację, rozgniewam się nie na żarty!
W tej sytuacji Brantome był bezsilny i mógł się tylko modlić, aby wszystko
dobrze się ułożyło i żeby nowa szefowa kuchni, która zapewniła go o swoim
wysokim kunszcie kucharskim, okazała się prawdomówna.
Prawdę powiedziawszy, przyj azd markiza zrobił w zamku nie mniejsze
wrażenie niż grom z jasnego nieba. Maitre d'Hotel został zaalarmowany przez
pełniącego nocną służbę lokaja, który drzemał oparty wygodnie w miękkim
fotelu w holu, kiedy powóz zatrzymał się przed drzwiami. Maitre d'Hotel
włożył pospiesznie obszytą złotą lamówką liberię i prawie bez tchu podążył
śladami pana do salonu, by przekonać się z ulgą, że przed wezwaniem go
nocny lokaj zdążył zapalić kandelabry, w których świetle pokój wyglądał
wyjątkowo atrakcyjnie. Co więcej, pod oknem, na małym stoliku w stylu
Ludwika XVI, obszerny wazon pełen był świeżych kwiatów. Maitre d'Hotel
wiedział doskonale, że zawdzięcza je Teresie.
- W ogrodzie jest zatrzęsienie prześlicznych kwiatów - powiedziała. - Czy
myśli pan, że mogę zerwać ich trochę nie tylko do mojego saloniku, ale także
do grand salon, który bez świeżych kwiatów dobranych do koloru obić na
meblach i kolorytu obrazów Fragonarda robi wrażenie zaniedbanego?
Maitre d'Hotel uśmiechnął się. - Naturalnie Mademoiselle - odparł. -
Dawniej Madame la Marquise pilnowała, żeby kwiaty stały wszędzie, w
salonie, w bibliotece, w bawialniach, no i w jadalni, gdzie stół był codziennie
przyozdabiany do kolacji.
- Musiał pięknie wyglądać!
Teresa bardzo pragnęła zobaczyć, jak prezentował się zamek za życia
Madame la Marquise, której portret wisiał w reprezentacyjnym salonie,
napełniła więc wazony żonkilami, różowymi kameliami i białym bzem.
Poprosiła też ogrodników, którzy od dawna przestali się interesować wnętrzem
zamku, żeby dostarczyli jej hiacyntów, które wypełniły hol słodką wonią.
Ogrodnicy, wiekowi jak reszta służby zamkowej, wysłuchali z zachwytem jej
pochwał, przynosząc Teresie pierwsze brzoskwinie z cieplarni i pierwsze kiście
winogron, z których radowała sięjak dziecko.
- Jesteście niezwykle mili! - oświadczyła.
I oto w środek tej sielanki, która była rodzajem jej prywatnego raju,
wkroczył nagle markiz, burząc spokój Teresy.
Spiesząc do kuchni, by przygotować kolację, która go zadowoli - taką
przynajmniej miała nadzieję - Teresa starała się zachować zimną krew i
pomyśleć rozsądnie, na co mógłby mieć ochotę oczekujący perfekcji
dżentelmen, który przyjeżdża do domu póznym wieczorem po odbyciu długiej
podróży. Pewna była, że w Paryżu jadał zbyt obfite posiłki i nazbyt ciężkie
potrawy, a przede wszystkim nadmiar pasztetów. Nie mogła oczywiście
wiedzieć, że poprzedniego wieczora uraczono go w ogromnych ilościach tym
właśnie specjałem, a także rosyjskim kawiorem, przepiórkami sprowadzanymi
z Afryki, oraz truflami, które dla każdego Francuza stanowiły nieodzowny
element wykwintnej uczty.
Teresa pomyślała, niemal jakby była jasnowidząca, że powodem nagłego
powrotu markiza z Paryża do domu musiało być znużenie egzotycznymi
orgiami, które tak zachwycały jej ojca. ,,Bo inaczej dlaczegóż by wracał na
wieś?", powiedziała sobie. Z pewnością nie przynaglił go do tego brak
pieniędzy, jak to bywało w przypadku ojca.
Wziąwszy to wszystko pod uwagę, Teresa postanowiła zaniechać prób
zadziwienia markiza bardziej skomplikowanymi czy wyszukanymi daniami,
których nauczyła ją babka i które przeznaczone były na specjalne okazje.
Zaczęła od rosołu, klarownego, złocistego, o tak niebywałym smaku, że każda
łyżka stanowiła rozkosz dla podniebienia. Szczęśliwym trafem jeden z
gajowych, pragnąc zrobić jej przyjemność, dostarczył do zamku tegoż
popołudnia dwa świeżo złowione pstrągi.
- Pomyślałem sobie, Mademoiselle, - powiedział z uszanowaniem - że
zechce pani może spróbować naszego pstrąga. My tu uważamy, że on smakuje
lepiej od wszystkich innych okolicznych ryb.
Teresa uśmiechnęła się, słysząc dumę w j ego głosie i podziękowała
gajowemu, planując ugotować ryby dla siebie i Gennie na lunch następnego
dnia. Teraz więc przyrządziła je dla markiza bardzo prosto, w maśle,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]