do ÂściÂągnięcia - pobieranie - ebook - pdf - download
Podstrony
- Strona Główna
- Jackson Vina Osiemdziesiat dni niebieskich
- 05. Dni Mroku
- Fielding Liz Romans Duo 1055 Dwie drogi
- Dni Mroku 5
- J.R.R. Tolkien Władca Pierścieni 2 Dwie Wieże 1
- Baum, L Frank Oz 21 Gnome King of Oz
- McMahon_Barbara_ _Zakochany_porucznik
- Burnes Caroline Detektyw o kocim spojrzeniu
- Harris Charlaine Harper 4 Grobowa tajemnica
- Linwood Barclay Bez śÂ›ladu
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- szkolmor.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Słuchaj no! - przerwałem. - Nie musisz się tak cholernie bać.
Uśmiechnął się do mnie.
- Bać się? A kto by się tam bał u licha?
- Już chyba ze dwadzieścia lat minęło, jak nocowałem pod gołym niebem w taki sposób - rze-
kłem. - Dwadzieścia lat albo coś około tego. Byłem wtedy harcerzem. - Pamiętam, że zerknąłem na
niego. Palił fajkę i patrzył w ognisko. Zciągnął swoją czarną lub ciemnogranatową czapeczkę głę-
boko na czoło, aż na brwi.
- Nie mieliśmy namiotów - ciągnąłem dalej - tylko śpiwory. To było w zimie. Chyba między No-
wym Rokiem a Trzema Królami.
Karl Olofsson siedział wyprostowany, odprężony, rozluzniony.
- Ach, tak?
- Ty pewnie nigdy nie byłeś harcerzem, Kalle? - rzuciłem.
Potrząsnął przecząco głową.
- Było wtedy kilka stopni zimna, w ową noc przed około dwudziestu laty. Mimo to nasz drużyno-
wy rozebrał się do naga, nim wsunął się do śpiwora.
- Na mrozie - odezwał się Karl Olofsson. - Ile stopni zimna było wtedy?
- To było w okolicach Nyndshamn - odparłem. - Rozpaliliśmy duże ognisko zgodnie z nakazami
i instrukcjami Baden-Powella i Ebbe Lieberatha. Rozumiesz?
Karl Olofsson nabił fajkę na nowo, wystukawszy ją uprzednio o obcas gumowego buta.
- Baden jak? - zapytał z miną wskazującą, że nazwisko to nic mu nie mówi.
- Baden-Powell - powtórzyłem. - Sir Robert. To był generał. Lieberath był tylko majorem.
- Czy to Niemcy? - zapytał Karl Olofsson.
- Nie, do licha! Wprost przeciwnie!
Ile stopni zimna mogło wtedy być, w tę zimową noc przed około dwudziestu laty?
Nasz drużynowy stał przez chwilę przed ogniskiem, nagi, zanim wlazł do śpiwora.
- Ty chyba nigdy nie byłeś harcerzem, Kalle - powtórzyłem.
- Nie. A poza tym: gdzie leży Nyndsfors?
6
Miałem świadomość, że znajdowaliśmy się bardzo daleko od osiedli. Była noc, biwakowaliśmy
w szałasie, marzliśmy, leżeliśmy niewygodnie, nie mogliśmy zasnąć. Od czasu do czasu pogadywa-
liśmy ze sobą.
Godziny bardzo się dłużyły. Karl Olofsson wpatrywał się w ogień, jego czarna lub ciemnograna-
towa szydełkowa czapeczka niemal całkiem schowana była pod kapturem wiatrówki. Nie spał. I ja
też nie mogłem zasnąć.
- O czym myślisz? - zapytałem.
- O niczym - odparł.
- O czymś przecież musisz myśleć.
- Nie wiem.
- Nie zaprzeczaj, musiałeś.
- Nie.
Gęste śnieżne zadymki przeciągały z wielką siłą obok naszego nocnego obozowiska. Ognisko sy-
czało, dym gęstniał. Leżeliśmy osłonięci parawanem ze świerczyny, mimo to marzliśmy.
- Jesteś niespokojny? - zapytałem.
- Nie zdaje mi się - odparł.
- Nie jesteÅ› niespokojny?
- Nie.
- Ale w każdym razie trochę zdenerwowany?
Karl Olofsson wstał, ślizgając się wyszedł z szałasu, przyciągnął jeszcze parę suchych pni sośni-
ny do ogniska i patrzył obojętnie na wiązki iskier, które ulatywały w górę, w nocną ciemność, jakby
wyrzucone z kowalskiego miecha.
- A jednak jesteÅ› trochÄ™ zdenerwowany?
- Czy wyglądam na to? - zapytał.
- Może - odparłem.
- Marzniesz, Kalle? - zapytałem i wyciągnąłem korek z butelki.
Podsunął kubek, nalałem mu łyk wódki. I powiedziałem:
W lesie jest świeżość.
Chwila spoczynku
W zacisznym gÄ…szczu:
Głęboko wdycham
Chłodne powietrze
Pod śnieżną sosną.
- Co to? - zapytał.
- Stary, egzaltowany Fin - odparłem upijając łyk prosto z butelki. - Albo, ściślej mówiąc, stary
egzaltowany Finlandczyk.
7
W ciągu nocy rozmawialiśmy od czasu do czasu. Karl Olofsson dokładał drzewa do ognia, a ja
wstawałem dwa razy, żeby przynieść więcej opału; zwaliłem trzy czy cztery suche sosny, które zna-
jdowały się w zasięgu światła naszego ogniska.
Obaj marzliśmy. Miałem w plecaku gruby sweter. Nie wyjąłem go; zdaje mi się, że całkiem po
prostu zapomniałem o nim. Także i Karl Olofsson miał sweter w plecaku. Przypuszczam, że i on
tak czy inaczej © nim zapomniaÅ‚.
- Nikt nie wie, gdzie jesteśmy - bąknąłem.
- On zawsze musi tak cholernie wszystko organizować - odparł Karl Olofsson. -.Ten policjant?
Nilsson?
- Tak.
- Ale ty bimbasz na jego organizowanie - powiedziałem.
- Tak.
- I jesteśmy cholernie daleko od bazy?
- Uhm! - mruknÄ…Å‚ sennie i leniwie.
- Ile mil?
- Trzy, cztery, czy coś koło tego - odparł.
Robił się ranek.
Najbliższe drzewa z początku świeciły jasno na tle ciemnego nocnego nieboskłonu. Następnie ja-
sność ta przygasła i drzewa zaczęły stawać się ciemne na tle coraz jaśniejszego porannego nieba.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]