do ÂściÂągnięcia - pobieranie - ebook - pdf - download
Podstrony
- Strona Główna
- London Julia Siostry Cabot 01 Plan uwodzenia
- 1. Trzy siostry Mallery Susan Randka w ciemno
- Courths Mahler Jadwiga Przyrodnie siostry
- 2007 02. Randka w walentynki 1. Thompson Vicki Lewis Niebiańskie zapachy
- Erikson Steven Opowieść O Bauchelanie I Korbalu Broachu 3 Męty Końca Śmiechu
- Fiedler Arkady Madagaskar okrutny czarodziej (m76)
- C.S. Lewis 5.Opowieści z Narnii Koń i jego chłopiec
- Zofia Urbanowska gucio zaczarowany
- Wilks, Eileen M
- 230 DUO Marinelli Carol Rosyjski milioner
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- moje-waterloo.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
z wypiekami na twarzy. Myślałem, że powinna cię obchodzić, w końcu jest
twoją siostrą. No cóż, nie było rozmowy. Pójdę i poproszę o pomoc samego
Lwa.
Odwrócił się i odszedł szybkim krokiem. Pola stała przez chwilę oniemiała, a
potem pobiegła za nim.
Hola! Zatrzymajcie się! Wróćcie! Ten chłopak zwariował! wołał wuj
Andrzej. Poszedł za dziećmi w bezpiecznej odległości, nie chciał bowiem ani
oddalać się zbytnio od zielonych pierścieni, ani zbliżać się za bardzo do Lwa.
W kilka minut Digory doszedł do skraju lasu i zatrzymał się. Lew wciąż
śpiewał, lecz jego pieśń znowu się zmieniła. Tym razem jeszcze bardziej
przypominała to, co nazywamy melodią, ale jednocześnie brzmiała o wiele
bardziej dziko. Zpiew sprawiał, że chciało się biec, skakać, wspinać na drzewa i
góry; sprawiał, że chciało się krzyczeć, pędzić ku innym ludziom i albo ich
uściskać, albo z nimi walczyć. Digory'emu zrobiło się gorąco, a na twarzy
zakwitły mu rumieńce. Nawet wuj Andrzej ożywił się i Digory słyszał, jak
mruczy do siebie: Dzielna dziewczyna, mój panie, ot co. Szkoda, że nie potrafi
nad sobą panować, ale jest diabelnie piękną kobietą, naprawdę wspaniałą
kobietą . Jednakże to, co nowa pieśń Lwa czyniła z ludzmi, było niczym w
porównaniu z tym, co sprawiała w otoczeniu.
Czy możecie sobie wyobrazić porośniętą gęstą trawą łąkę, gotującą się jak
owsianka w garnku? Właśnie takie porównanie najlepiej oddaje to, co się
działo. Gdziekolwiek się spojrzało, powierzchnia łąki wybrzuszała się w
dziwaczne garby. Przybierały najróżniejsze rozmiary: jedne nie większe od
pagórków, jakie robią krety, inne wielkie jak taczki, dwie wielkości sporych
chałup. Garby te poruszały się, falowały i marszczyły, a potem gwałtownie
pękały, pokruszona ziemia opadała i z każdego wychodziło jakieś zwierzę, a
czasami nawet kilka tego samego gatunku. Krety wychodziły z małych krecich
pagórków, jak to się dzieje w Anglii. Psy wyskakiwały z radosnym
szczekaniem, gdy tylko ziemia opadła im z łbów, i walczyły, kto wyskoczy
pierwszy, jak to się nieraz widzi na wsi przy dziurze w płocie lub ścianie
stodoły. Jelenie pojawiały się w najdziwaczniejszy chyba sposób, bo
oczywiście najpierw wyrastały z pagórka rogi, a dopiero po dłuższym czasie
wychodziło całe zwierzę, tak że w pierwszej chwili Digory myślał, że to znowu
rosną drzewa. %7łaby wyskakiwały z małych garbów tuż nad rzeką i od razu
wpadały do wody z głośnym skrzekiem. Pantery, leopardy i inne dzikie koty
natychmiast siadały, aby wylizać futra z resztek ziemi, a potem ostrzyły sobie
pazury o pnie drzew. Całe chmary ptaków wylatywały spomiędzy gałęzi drzew.
Motyle trzepotały skrzydełkami. Pszczoły rzucały się do pracy, obsiadając
kwiaty, jakby nie miały ani chwili do stracenia. Ale największym wydarzeniem
był moment, w którym olbrzymie wybrzuszenie rozmiarów małego domku
pękło, jakby się zaczęło trzęsienie ziemi, i wynurzyły się z niego po kolei:
najpierw spadzisty grzbiet, potem wielka, mądra głowa, a na końcu cztery nogi,
jakby przykryte modnymi, bufiastymi spodniami i oto stał przed nimi
najprawdziwszy słoń! Teraz nie słychać już było śpiewu Lwa, bo wszędzie
rozlegało się głośne krakanie, gruchanie, pianie, rżenie, ujadanie, porykiwanie,
beczenie i trÄ…bienie.
Ale chociaż Digory nie słyszał już Lwa, wciąż go widział. Był tak wielki i
promienny, że chłopiec nie mógł oderwać od niego oczu. Nic nie wskazywało
na to, aby inne zwierzęta się go bały. Nagle usłyszał za sobą tętent kopyt i za
nim zdążył się odwrócić, minął go cwałem stary dorożkarski koń i przyłączył
się do reszty zwierząt. (Powietrze najwyrazniej służyło mu tak dobrze jak wu
jowi Andrzejowi, bo nie wyglądał już jak biedna, zniewolona szkapa, jaką był
w Londynie; stąpał z gracją, wysoko unosząc kopyta, a szyję miał dumnie wy
prostowaną.) Teraz Lew przestał śpiewać. Krążył wśród zwierząt tu i tam,
pozornie bez żadnego celu, ale kiedy Digory obserwował go uważnie,
spostrzegł, że od czasu do czasu podchodzi do pary zwierząt i dotyka ich nosów
swoim nosem. Dotykał w ten sposób tylko jednej pary z każdego gatunku; dwa
bobry spośród wszystkich bobrów, dwa leopardy spośród wszystkich
[ Pobierz całość w formacie PDF ]