do ÂściÂągnięcia - pobieranie - ebook - pdf - download
Podstrony
- Strona Główna
- 2007 02. Randka w walentynki 1. Thompson Vicki Lewis Niebiańskie zapachy
- Erikson Steven Opowieść O Bauchelanie I Korbalu Broachu 3 Męty Końca Śmiechu
- C.S. Lewis Opowiesci z Narnii 6 Siostrzeniec Czarodzieja
- 39
- 250. Lee Miranda Weekend w Sydney
- Frederick Forsyth No Combacks
- Arnold Judith Bal przy śÂ›wiecach
- Mackenzie Myrna Zakazana miśÂ‚ośÂ›ć‡
- Phillipson Sandra Dzikie róśźe
- James Axler Deathlands 044 Crucible of Time
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- ptsmkr.pev.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ambasadora! i tłum rozstępował się, przyciskając ich do murów, a Szaście udawało się czasem zobaczyć ponad
głowami ludzi jakiegoś wielkiego pana lub wielką panią, dla których robiono całe to zamieszanie, rozpierających
się w lektykach niesionych przez czterech lub nawet sześciu półnagich niewolników. W Taszbaanie obowiązuje
bowiem tylko jedna zasada ruchu ulicznego: każdy, kto jest mniej ważny, musi ustąpić temu, kto jest bardziej
ważny, jeśli nie chce zapoznać się bliżej z rzemieniem bicza lub tępym końcem włóczni.
Znajdowali się właśnie na wspaniałej ulicy biegnącej pod samym szczytem wzgórza (jedyną budowlą górującą nad
nią był zamek Tisroka), gdy tuż przed nimi rozległ się donośny głos:
Droga! Droga! Droga! Droga dla białego króla barbarzyńców, gościa Tisroka (oby żył wiecznie!) Droga dla
narnijskich posłów!
Szasta chciał szybko zejść z drogi, lecz by to uczynić, musiał cofnąć Konia. Niestety, żaden koń, nawet mówiący
koń z Narnii, nie potrafi szybko się cofnąć. Jakaś kobieta, trzymająca przed sobą bardzo kanciasty kosz,
przycisnęła go do pleców Szasty, gderając: Czego się tak rozpychasz! Jednocześnie ktoś inny uderzył go boleśnie
łokciem w bok i powstało małe zamieszanie, w trakcie którego Szasta wypuścił postronek z ręki. A potem zrobiło
się za nim tak ciasno, że nie było mowy, aby się przecisnąć do ściany. I w ten sposób, chcąc nie chcąc, znalazł się
w pierwszym rzędzie, co pozwoliło mu widzieć dokładnie wszystko, co działo się na ogołoconym z ludzi środku
ulicy.
A było na co popatrzeć. Zbliżająca się do niego grupa ludzi niczym nie przypominała orszaków kalormeńskich
wielmożów. Jedynym Kalormeńczykiem był idący na przedzie herold, natarczywie domagający się wolnej drogi.
Nie było też lektyk, wszyscy szli pieszo. Szasta nigdy jeszcze nie widział takich ludzi. Wszyscy a w grupie było
z pół tuzina mężczyzn mieli jasną skórę, taką jak on, większość miała również jasne włosy. Ubrani byli inaczej
niż Kalormeńczycy. Nie nosili spodni, lecz krótkie, sięgające kolan tuniki o pięknych, soczystych barwach:
leśnozielonych, wesołozłotych lub świeżoniebieskich. Zamiast turbanów mieli stalowe lub srebrne kołpaki
wysadzane drogimi kamieniami, zaś jeden hełm z niewielkimi srebrnymi skrzydełkami po obu stronach. Każdy
miał miecz u boku, długi i prosty. A zamiast ponurych i tajemniczych kalormeńskich twarzy Szasta widział jasne i
pogodne twarze ludzi cieszących się z życia, swobodnych, roześmianych i dowcipkujących. Szli lekko i sprężyście,
kołysząc ramionami, jeden pogwizdywał wesoło. Od razu było widać, że są to ludzie gotowi zaprzyjaznić się z
każdym, kto okaże im swoją przyjazń, i nie ustępujący z drogi nikomu, kto okazałby im swoją wrogość. Byli to po
prostu wspaniali ludzie i Szasta poczuł dziwne wzruszenie.
Nie miał jednak czasu, by nacieszyć się tym widokiem, bo oto zdarzyło się coś strasznego. Przywódca
jasnowłosych mężów wskazał nagle na Szastę i zawołał:
17
Patrzcie, jest tutaj! Jest nasz uciekinier! Złapał go jedną ręką za ramię, a drugą dał mu kuksańca: nie tak
brutalnego, by trzeba się było po nim rozpłakać, lecz wystarczająco mocnego, by wiedzieć, że to nie żart, tylko
gniew. Wstydz się, mój panie! dodał, potrząsając chłopcem mocno. Wstyd! Królowa Zuzanna wypłakuje
sobie oczy przez ciebie.
Słyszane rzeczy: nieobecny przez całą noc! Gdzie się podziewałeś?
Szasta chciał dać nurka pod brzuch Konia i zniknąć w tłumie, ale było za pózno. Jasnowłosi mężowie otaczali go
już ze wszystkich stron.
Oczywiście najpierw przyszło mu do głowy, by powiedzieć, że jest tylko synem biednego rybaka Arszisza i że ten
cudzoziemski pan musiał go z kimś pomylić. Pózniej zdał sobie sprawę, że wdawanie się w tłumaczenie, kim jest i
co robi, byłoby zbyt ryzykowne, biorąc pod uwagę miejsce. Zapytają go od razu, skąd ma tego konia i kim jest
Arawis a wszystko to będzie się działo wobec zaciekawionego tłumu Kalormeńczyków i przyjdzie się
pożegnać z nadzieją na rychłe opuszczenie Taszbaanu. Zrozpaczony spojrzał na Konia, oczekując jakiejś pomocy,
ale rumak nie zdradzał najmniejszej ochoty do pokazania całemu tłumowi, że potrafi mówić, i stał, wyglądając tak
głupio, jak tylko koń może wyglądać. Co do Arawis, to Szasta nawet nie śmiał spojrzeć w jej stronę, by nie zwrócić
na nią czyjejś uwagi. Nie było zresztą wiele czasu do namysłu, bo przywódca Narnijczyków powiedział:
Wez jego wysokość za jedną rękę, Peridanie, a ja wezmę za drugą. No, idziemy. Nasza królewska siostra dozna
wielkiej ulgi, kiedy zobaczy tego małego urwisa całego i zdrowego.
I w ten sposób wszystkie ich plany runęły, zanim zdołali przejść połowę Taszbaanu. Szasta nie pożegnał się nawet
ze swoimi towarzyszami, a już szedł, prowadzony gdzieś przez dziwnych przybyszów, nie mając zielonego pojęcia,
co go czeka. Narnijski król bo po sposobie, w jaki zwracali się do niego towarzysze, Szasta zaczął się domyślać,
że musi być królem wypytywał go wciąż, gdzie był, w jaki sposób się wymknął, gdzie podział swój strój i czy
nie rozumie, że zachował się bardzo niegrzecznie.
Szasta nie odpowiedział na żadne pytanie, bo każda odpowiedz, jaka mu przychodziła do głowy, wydawała się zbyt
niebezpieczna.
Cóż to? Nie masz mi nic do powiedzenia? zapytał król. Muszę ci szczerze powiedzieć, mój książę, że to
milczenie winowajcy jeszcze mniej przystoi twemu pochodzeniu niż sama ucieczka. Wymknąć się w nocy w
poszukiwaniu przygody to można jeszcze uznać za młodzieńczy wybryk, nawet za przejaw pewnej fantazji. Ale
syn króla Archenlandii powinien mieć odwagę wyznać, co uczynił, a nie zwieszać głowę jak kalormeński
niewolnik.
Nie było to przyjemne, bo Szasta od samego początku czuł, że ten młody król jest jednym z najmilszych dorosłych,
jakich dotąd spotkał, i bardzo chciał zrobić na nim jak najlepsze wrażenie.
Przybysze poprowadzili go trzymając przez cały czas za obie ręce wąską uliczką, potem jakimiś schodami w
dół, i znowu w górę, aż doszli do szerokiej bramy w białym murze. Po obu jej stronach rosły wysokie, ciemne
cyprysy. Kiedy przeszli przez bramę, Szasta znalazł się na dziedzińcu, który był jednocześnie ogrodem. Pośrodku
lśniła w słońcu marmurowa sadzawka pełna kryształowej wody tryskającej z fontanny. Cały dziedziniec pokrywała
gładko wystrzyżona trawa, z której wyrastały drzewka pomarańczy, a po białych murach pięły się róże. Hałas i
kurz wypełniający zatłoczone ulice miasta zdawały się tu nie docierać. Poprowadzono go przez ogród, a następnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]