
do ÂściÂągnięcia - pobieranie - ebook - pdf - download
Podstrony
- Strona Główna
- Żuławski Jerzy Trylogia księżycowa 01. Na Srebrnym Globie
- Jedna noc w Carltonie Jerzy Edigey
- Strzępy Niewygasłej Pamięci Jerzy Bauer
- Alarm dla Polski Jerzy Robert Nowak
- Niemczuk_Jerzy_ _Stefan
- 1 Smok i Jerzy
- Bain, Darrell Savage Survival
- 0065. James Ellen Zatoka miśÂ‚ośÂ›ci
- 0895. Orwig Sara Dar serca
- Anna Maria Ortese Il mare non bagna Napoli
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- lo2chrzanow.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
cerujÄ… ojcowie. Przed nimi dziatwa. Vincent godnie kroczy, przed nim zaÅ›: Jacques-koleryk,
Chantalle-melankoliczka, Gerard-flegmatyk, i Nicolle-krewniczka. Gwar, szum - jak na fe-
stynie. Podchodzimy ku samej wodzie, fala naprzeciw nam wychodzi, o kamienie znaczÄ…co
stuka, tak stuka, jakby po prośbie stukała. Nagle pacholęta Vincentowe ogarnia dziwne pod-
niecenie, do ojca siÄ™ Å‚aszÄ…, rÄ…k czepiajÄ…, na kieszonkowe Å‚akomie patrzÄ…. Vincent oblicze swe
w uroczysty wyraz przyobleka, sięga do kieszeni i każdemu z malców garść pieniędzy daje.
Ci zaÅ› wszystko do wody! Chryste Panie, wszystko do wody ciepiÄ…. A Vincent obraca siÄ™ ku
mnie i mówi:
- My w Szwajcarii, pradawnym obyczajem, ilekroć nad wodą wielką i czystą stajem, tyle-
kroć młodzieży naszej trochę grosza dajem.
Rozglądam się wkoło, faktycznie wszyscy mali Szwajcarzy to całe garście bilonu do wody
miotają, to pojedynczymi sztukami kaczki puszczają. W samej wodzie góra grosza - aż się w
oczach dwoi. Prawdę rzekłszy, więcej w tej wodzie pieniędzy niż wody.
- Odwieczny obyczaj zachodnioeuropejskich humanistów każe - powiada Vincent - ilekroć
nad jeziorem staniesz, monetę w jego toń rzucić na pamiątkę, a także jako obietnicę powrotu.
My z właściwą nam solennością co dzień zadość czynimy obyczajowi. Aączymy przy tym
przyjemne z pożytecznym, bo z jednej strony, zadość czynimy obyczajowi, z drugiej, dzie-
ciom igrce sprawiamy.
- Nuż! Nuż! - krzyknął nagle. - Nuż gdy jeszcze owi przyrodzeni błazenkowie, a owy
dziateczki wdzięcznie przypadną, gdy jako ptaszęta około jeziora biegające świerkocą, a
około nich kuglują, jaka to jest rozkosz, a jaka pociecha!
Nie rozumiałem, ani co mówi, ani kogo cytuje, bo przecież tak jak stałem, chciałem do
wody wskoczyć, pełnymi garściami po franki sięgać, Szwajcarów przestrzegać przed zgub-
nymi skutkami marnotrawstwa. To tak was uczono na szkółce niedzielnej? , krzyknąłbym
do nich, do wody wstąpiwszy. Ale powściągnąłem się, Nie teraz, Gustawie , szepnąłem do
siebie i nic po sobie poznać nie dałem.
W pierwszej chwili pomyślałem, że wrócę tu nocą. Wyobraziłem sobie, jak w ciszy zupeł-
nej i całkowitych ciemnościach, rozświetlanych jedynie blaskiem zapalniczki, brodzę pośród
fal, stąpam po niezmierzonych mieliznach bilonu i raz po raz - eksploatuję. Spodobała mi się
49
ta scena, a wszystkie epickie atrybuty nocnej wyprawy Gustawa nad Leman wydały mi się
nader nęcące. Ale z realistycznego punktu widzenia nie było to proste.
Jak ci już mówiłem, wszystko w Szwajcarii ma swój czas. W tym kraju noc jest nocą,
dzień dniem. Nocą zatrzaskują się bramy miast, gasną światła, zamyka się dworce i przejścia
graniczne. Nocą Szwajcaria śpi. Noc jest po to, żeby spać.
Miałbym więc niemałe kłopoty, żeby nocą wymknąć się z domu. %7łeby wytłumaczyć Vincen-
towi, dokąd idę, musiałbym wdawać się w nużące perypetie zmyślonych seansów w nocnych
kinach, fikcyjnych spotkań z kolegą szkolnym (Olesiem Sikorą ?), którego, wyobraz sobie, tutaj
spotkałem. Zaprosił mnie na kolację, więc nie wiem, kiedy wrócę . Musiałbym wplątywać się w
wyimaginowane dialogi, w detektywistyczne fabuły zdobywania kluczy, niecierpliwego oczeki-
wania na sen gospodarzy, bezszelestnego przemykania przez ciemny przedpokój, gdzie - rzecz
jasna - w ostatniej chwili jakiÅ› nieopatrznie potrÄ…cony przedmiot runÄ…Å‚by z Å‚oskotem.
Nie byłoby to łatwe, a prawdę powiedziawszy, nie było też konieczne. Mogłem wybrać się
nad Leman za dnia, ale w porze kiedy nikogo tam nie było. Mogłem wybrać się nad Leman w
czasie, kiedy nikt nie wybiera siÄ™ nad Leman. Szwajcarzy tylko raz dziennie schodzÄ… nad
Leman - właśnie w porze schodzenia nad Leman. Pozostałe pory dnia przeznaczają na po-
zostałe czynności i ściśle tego pilnują, więc gdybym wybrał się nad jezioro, powiedzmy, w
porze jedzenia obiadu, w porze czytania gazet, w porze sąsiedzkich pogawędek, w porze pa-
stowania biurek, w porze domowego muzykowania, gdybym o którejkolwiek z tych pór wy-
ruszył nad Leman, nikogo bym tam nie zastał. Może jakiś turystów, jakąś gotową do zburze-
nia ładu świata parę zakochanych, jakiegoś wyalienowanego humanistę albo szwajcarskiego
kloszarda w niestarannie uprasowanym garniturze.
Nie z takim towarzystwem radziłem sobie w życiu. Nie w takich tarapatach się bywało. A
nawet gdyby , pomyślałem sobie, a nawet gdyby jaka kontrol na brzegu się pojawiła i za-
pytała, co robię, też przecież coś wymyślisz, Gustawie .
Po namyśle wybrałem porę, w której zaczynają śpiewać chóry. Wypadało to i tak prawie o
zmierzchu, bo Szwajcarzy zaczynają w swych domach śpiewać i muzykować o szarej godzinie.
Czekałem i paliłem. Muszę powiedzieć, iż zdrowo nałykałem się nikotyny tego popołu-
dnia. Wypaliłem chyba z półtorej paczki carmenów, ale sprzyjała mi ta rozrzutność: wie-
działem, że nazajutrz stać mnie będzie na papierosy.
Gdy całe mieszkanie Vincenta zasnuło się dymem carmenów, gdy dzieci: Jacques-koleryk,
Chantalle-melankoliczka, Gerard-flegmatyk i Nicolle-krewniczka, zaczęły pokasływać, gdy
Vincent z nieco przesadną raptownością gestów jął otwierać okna, poprosiłem go o świecę.
- Zapalę świecę w moim pokoju, bo to ponoć dym papierosowy neutralizuje - powiedzia-
łem - a coś widzę, żem tęgo popalił - i zakaszlałem znacząco.
Czyż mam opisywać skwapliwość i prędkość, z jaką Vincent wręczył mi pięcioramienny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]