do ÂściÂągnięcia - pobieranie - ebook - pdf - download
Podstrony
- Strona Główna
- Star Wars Black Fleet Crisis 02 Shield of Lies Michael P Kube McDowell
- Sean Michael Love in G Minor
- Fern Michaels Lista życzeń
- Cunnigham Michae Godziny
- Kornew Paweł Przygranicze 6 Czarne sny cz2
- Susan Carroll Czarne koronki
- Moorcock Michael ...i ujrzeli człowieka
- 05. Dni Mroku
- Baroja, Pio La lucha por la v
- 02 MiśÂ‚ośÂ›ć‡ ponad miśÂ‚ośÂ›ć‡ (LOVE) Lynn Sandi
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- lady.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Porzuciwszy tarany Imrryrianie przedarli się przez wyłom, pracując toporami i maczugami,
ścinając głowy nieprzyjaciół z taką łatwością, że przypominali żeńców, z kosami i cepami
sunących przez łan zboża.
- Zamek jest nasz! - zakrzyknął Moonglum, biegnąc pod górę w stronę wyrąbanego
otworu. - Zdobyliśmy zamek!
- Nie bądz zbyt pochopny w swych sądach - odparł Dyvim Tvar, lecz mówiąc to
roześmiał się i popędził za innymi w stronę twierdzy.
- I gdzie ten twój przewidywany koniec? - zawołał Elryk do swego przyjaciela, ale
urwał nagle, widząc jak na obliczu Dyvima Tvara pojawia się cień, a usta wykrzywiają się w
szyderczym grymasie. Biegli dalej, czując się dosyć nieswojo, aż w końcu Władca Smoków
uśmiechnął się i obrócił wszystko w żart.
- Czeka na mnie cierpliwie w ukryciu. Ale nie frasujmy się tym. Jeżeli pisane jest mi
zginąć i tak nie zdołam emu zapobiec! - Klepnął Elryka po ramieniu, wzruszony niezwykłym
u albinosa zakłopotaniem.
Przebiegli pod potężnym sklepieniem bramy i wpadli na dziedziniec, gdzie chaotyczna
walka przerodziła się wciąg pojedynków; przeciwnicy dobierali się parami i walczyli ze sobą
na śmierć i życie.
Zwiastun Burzy jako pierwszy z mieczy trzech przyjaciół zakosztował krwi i wysłał
do Piekła duszę pustynnego wojownika. Ostro, ze świstem przecinając powietrze księga
śpiewała złowieszczą, tryumfalną pieśń.
Ciemnoskórzy wojownicy pustyni byli sławni ze swej odwagi i sztuki władania
mieczem. Ich zakrzywione ostrza siały spustoszenie w imrryriańskich szeregach, jako i na
tym etapie walki znacznie przeważali liczebnie nad siÅ‚ami Melnibonéan.
Wysoko na górze pierwszym napastnikom udało się wreszcie wedrzeć na blanki.
Melnibonéanie starli siÄ™: ludzmi Nikorna, zmuszajÄ…c ich do cofania siÄ™. Wielu ciemnoskórych
wojowników runęło z nie zabezpieczonych krawędzi parapetów. Jeden z obrońców, z
krzykiem spadając z murów, leciał wprost na Elryka. Zawadził albinosa nogą, przewracając
go na śliski od krwi i deszczu bruk. Pustynny wojownik, choć ciężko ranny, szybko spostrzegł
nadarzającą się okazję i podniósł się z zachłannością malującą się na obliczu, które w tym
momencie wyglądało jak karykatura ludzkiej twarzy. Zbrojna w jatagan ręka uniosła się w
górę i zamarła na chwilę, by tym pewniej móc strącić głowę Elryka z ramion. Nagle jednak
hełm wojownika rozpadł się na dwie części, a z czoła trysnęła fontanna krwi.
Dyvim Tvar wyrwał zdobyczny topór z czaszki pokonanego i uśmiechnął się do
wstajÄ…cego z ziemi albinosa.
- Mimo wszystko obaj będziemy mogli radować się ze zwycięstwa - zawołał,
przekrzykując szczęk broni i zgiełk czyniony przez walczące żywioły. - Mój koniec jest
bardziej odległy niż... - Urwał nagle, a na jego przystojnej twarzy pojawił się wyraz
zdumienia. Elrykowi serce podeszło do gardła, gdy ujrzał stalowe ostrze wyłaniające się z
prawego boku Dyvima Tvara. Stojący za Władcą Smoków złośliwie uśmiechnięty
ciemnoskóry wojownik wyszarpnął ostrze z ciała rannego. Elryk zaklął i ruszył do ataku.
Wojownik zasłonił się mieczem, cofając się w pośpiechu przed rozwścieczonym albinosem.
Zwiastun Burzy, śpiewając pieśń śmierci, uniósł się w górę po czym opadł, przecinając bez
trudu zakrzywioną klingę i rozrąbując łopatkę. Ciemnoskóry padł, rozpłatany na dwoje. Elryk
obrócił się w stronę Dyvima Tvara. Imrryrianin, choć blady i o twarzy ściągniętej z bólu,
trzymał się jeszcze na nogach. Krew ciekła z rany, wsiąkając w odzienie.
- Jesteś ciężko ranny? - spytał niespokojnie albinos. -Potrafisz powiedzieć?
- Ten wypierdek trola ciął mnie pod żebro. Myślę, że nie uszkodził żadnych organów.
- Dyvim Tvar jęknął i spróbował się uśmiechnąć. - Jestem pewien, że wiedziałbym, gdyby
rana była poważna.
I upadł. A kiedy Elryk odwrócił go na wznak, ujrzał przed sobą martwą, tężejącą
twarz przyjaciela. Nigdy już Władca Smoków, Pan Smoczych Jaskiń, nie miał ujrzeć swoich
zwierzÄ…t.
Elryk stał nad ciałem swego rodaka, czując się chory i zmęczony. Z mojego powodu,
pomyślał, zginął oto kolejny szlachetny człowiek. Była to jednak jedyna trzezwa myśl, na
jaką mógł sobie pozwolić. Nagle bowiem otoczyła go grupka pustynnych wojowników i
musiał odpierać ciosy świszczących dokoła mieczy.
Imrryriańscy łucznicy, dokonawszy dzieła na zewnątrz, przedostali się teraz przez
otwór w bramie i poczęli szyć z haków w szeregi nieprzyjaciół.
Elryk zawołał głośno:
- Mój krewniak, Dyvim Tvar, leży martwy. Ciosem w plecy zabił go nieprzyjacielski
wojownik. Pomścijcie go, bracia. Pomścijcie Władcę Smoków z Imrryr!
GÅ‚uchy jÄ™k wyrwaÅ‚ siÄ™ z gardeÅ‚ Melnibonéan. Ruszyli teraz do jeszcze zacieklejszego
ataku. Elryk krzyknął do grupki wojowników z toporami w dłoniach, zbiegającej z blanek,
gdzie walka zakończyła się zwycięstwem Imrryrian:
- Chodzcie za mną. Możemy pomścić krew przelaną przez Theleba K aarnę! - Albinos
orientował się już niezle w geografii zamku.
Z niedaleka dobiegł go głos Moongluma.
- Poczekaj jeszcze chwilę, Elryku, a i ja dołączę do ciebie. - Odwrócony plecami do
albinosa pustynny wojownik upadł, a zza niego wyłonił się uśmiechnięty szeroko Moonglum,
z mieczem pokrytym krwią od ostrza aż po rękojeść.
Elryk poprowadził swych ludzi w stronę niewielkich drzwi w ścianie głównej wieży
zamku. Wskazał na nie uzbrojonym w topory wojownikom.
- Bierzcie się do roboty, chłopcy, byle szybko!
Z zawziętością malującą się na twarzach, Imrryrianie poczęli rąbać twarde drewno.
Elryk niecierpliwie przypatrywał się odłupywanym drzazgom.
Sytuacja rozwijała się w zatrważający sposób. Theleb K aarna zaszlochał ze
zdenerwowania. Kakatal, Władca Płomienia i jego słudzy niewiele mogli poradzić przeciw
Wietrznym Olbrzymom. Siły przeciwników zdawały się wciąż wzrastać. Czarnoksiężnik
nerwowo gryzł kłykcie i drżał w swej komnacie. Poniżej walczyli, krwawili i umierali ludzie.
Theleb K aarna zmusił się do pełnej koncentracji na jednym tylko problemie: na całkowitym
[ Pobierz całość w formacie PDF ]