do ÂściÂągnięcia - pobieranie - ebook - pdf - download
Podstrony
- Strona Główna
- Krysia Bezimienna Antonina Domańska ebook
- Antonin Arsan Emmanuelle
- caterina antonio socci
- Chatfield Susan Wyspy Szcz晜›cia 09 Narzeczona Lwa
- 0281. Jordan Penny Stara miśÂ‚ośÂ›ć‡ nie rdzewieje
- Harry Turtledove V
- Block Lawrence Bernie Rhodenbarr 01 Pokorny wśÂ‚amywacz
- Caine Rachel Wampiry z Morganville 4 Maskarada szaleśÂ„ców
- Caminos de Autorealiz. Sup. Tomo III
- Gordon_Abigail_W_poszukiwaniu_Amelii_M265
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- lo2chrzanow.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Bogu i nieuchronności śmierci, przykryła się z głową, żeby nie słyszeć dzwonów; pomyślała,
że zanim nadejdzie starość i śmierć, będzie się ciągnęło długie przydługie życie i codziennie
trzeba będzie się liczyć z obecnością niekochanego człowieka, który właśnie przyszedł do
sypialni i kładzie się spać, trzeba będzie tłumić w sobie beznadziejną miłość do innego
młodego, czarującego i niezwykłego. Popatrzyła na męża i chciała mu powiedzieć dobranoc,
ale zamiast tego nagle się rozpłakała. Była zła na siebie.
No, zaczyna się muzyka! powiedział Jagicz wydzielając zy.
Uspokoiła się dopiero koło dziesiątej rano; przestała płakać i dygotać na całym ciele,
poczuła natomiast silny ból głowy. Jagicz śpieszył się na pózne nabożeństwo i poganiał w
sąsiednim pokoju ordynansa, który pomagał mu się ubierać. Wszedł do sypialni raz, delikatnie
dzwoniąc ostrogami i coś wziął, potem drugi już z naramiennikami i orderami, z lekka
kuśtykając od reumatyzmu, i Zofii Lwownie wydawało się, że chodzi i patrzy jak drapieżnik.
Słyszała, jak rozmawiał przez telefon.
Proszę mnie połączyć z koszarami na Wasylewskim! powiedział; i za chwilę: Koszary
Wasylewskie? Poproszę do telefonu doktora Salimowicza... I znów za chwilę: Kto mówi?
To ty, Wołodia? Bardzo mi miło. Poproś, kochaniutki, ojca, żeby wstąpił do nas, bo moja
połowica mocno się rozkleiła po wczorajszym. Nie ma go, powiadasz? Hm... Dziękuję.
Pięknie... bardzo będę cię wdzięczny... Merci.
Jagicz po raz trzeci wszedł do sypialni, pochylił się nad żoną, przeżegnał ją, pozwolił
ucałować swoją rękę (kobiety, które go kochały, całowały go w rękę, był przyzwyczajony do
tego) i powiedział wychodząc, że wróci na obiad.
Po jedenastej pokojówka zapowiedziała Władimira Michajłowicza. Zofia Lwowna,
chwiejąc się od zmęczenia i bólu głowy, szybko włożyła swój przepiękny, nowy szlafrok w
kolorze bzu wykończony futrem, szybko, byle jak się uczesała; czuła niezwykłą tkliwość i
drżała z radości i obawy, że może Wołodia odejść. Chciała go tylko zobaczyć.
Wołodia Mały zjawił się z wizytą jak należy, we fraku i białym krawacie. Kiedy Zofia
Lwowna weszła do salonu, pocałował ją w rękę i wyraził szczere ubolewanie z powodu jej
niedyspozycji. Kiedy usiedli, pochwalił jej szlafrok.
Przygnębiło mnie wczorajsze spotkanie z Olą powiedziała. Najpierw było mi strasznie,
ale teraz zazdroszczę jej. Jest jak góra z kamienia, z miejsca jej nie ruszysz; ale czy nie miała
innego wyjścia? Czy można rozwiązać problem życia grzebiąc siebie za życia? Przecież to
jest śmierć, nie życie.
Na wspomnienie Oli na twarzy Wołodii Małego ukazało się rozczulenie.
Jest pan, Wołodia, mądrym człowiekiem powiedziała Zofia Lwowna proszę mnie
podpowiedzieć, co mam robić . Oczywiście, jako niewierząca nie poszłabym do klasztoru, ale
przecież można uczynić coś równie ważnego. Niełatwo mi się żyje ciągnęła po chwili
milczenia. Niech pan mnie nauczy... Niech pan mi powie coś przekonującego. Chociażby
jedno słowo.
Jedno? ProszÄ™ bardzo: tararabumbia.
99
Wołodia, za co pan mną pogardza? zapytała ożywiając się. Mówi pan ze mną jakimś
szczególnym, proszę mi wybaczyć, fircykowatym językiem, jakim nie rozmawia się z
przyjaciółmi i z porządnymi kobietami. Ma pan powodzenie jako naukowiec, kocha pan
naukę, ale czemu pan nigdy nie porozmawia ze mną o tym? Czemu? Nie zasługuję?
Wołodia Mały skrzywił się poirytowany i powiedział:
Czemu to pani nagle nauki się zachciało? A może konstytucji pani chce? Albo jesiotra z
chrzanem?
No, dobrze, jestem nędzną, podłą, głupią kobietą bez zasad... Narobiłam mnóstwo
błędów, jestem psychopatką, zepsutą i trzeba mną za to pogardzać. Ale przecież pan,
Wołodia, jest starszy ode mnie o dziesięć lat, a mąż o trzydzieści. Wyrosłam na waszych
oczach i jakbyście zechcieli, mogliście zrobić ze mnie wszystko, co chcecie, nawet anioła. Ale
wy... (jej głos zadrżał) postępujecie ze mną okrutnie. Jagicz ożenił się ze mną, kiedy się
zestarzał, a pan...
No, dobrze już, dobrze powiedział Wołodia, siadając bliżej i całując jej obie ręce.
Zostawimy Schopenhauerom filozofowanie i udowadnianie wszystkiego, co tylko zechcÄ…, a
sami będziemy całować te oto rączki.
Gardzi pan mną, żeby pan wiedział, jak mnie to dręczy! powiedziała nieśmiało
wiedząc, że jej nie uwierzy. %7łeby pan wiedział, jak chciałabym się zmienić, zacząć nowe
życie! Myślę o tym z zachwytem powiedziała i rzeczywiście wzruszyła się do łez. Być
dobrym, uczciwym, czystym człowiekiem, nie okłamywać, mieć cel w życiu.
No, no, dosyć już tego zgrywania się! Nie cierpię! powiedział Wołodia i na jego twarzy
pojawił się kapryśny wyraz. Jak Boga kocham, nie jesteśmy w teatrze. Zachowujmy się
normalnie!
%7łeby go nie pogniewać i zatrzymać przy sobie, zaczęła tłumaczyć się przed nim i
przymilać z wymuszonym uśmiechem, znów mówiła o Oli i o tym, że chce coś zrobić ze
swym życiem.
Tara...ra...bumbia... zaśpiewał półgłosem.
Tara...ra...bumbia!
I nagle objął ją za kibić. A ona nie wiedząc co czyni, położyła mu ręce na ramiona i
patrzyła przez chwilę z zachwytem, jak w jakimś zaślepieniu, na jego inteligentną, ironiczną
twarz, czoło, oczy, piękną brodę...
Dobrze wiesz, że kocham cię od dawna wyznała i strasznie się zaczerwieniła i poczuła,
jak nawet jej wargi kurczowo skrzywiły się ze wstydu. Kocham cię. Po co mnie męczysz?
Zamknęła oczy i mocno pocałowała go w usta i długo, chyba z minutę, nie mogła skończyć
tego pocałunku, chociaż wiedziała, że to nieprzyzwoite, że może ją osądzić, może wejść
służba...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]