do ÂściÂągnięcia - pobieranie - ebook - pdf - download
Podstrony
- Strona Główna
- Tim LaHaye & Jerry Jenkins Left Behind Series 10 The Remnant
- Dunlop_Barbara_ __Marchand_10_ _Podwojne_zycie
- Jaroszyński Piotr Od morza Czerwonego do gett Europy
- Sandemo Margit Saga o Królestwie Światła 02 Móri i Ludzie Lodu
- Margit Sandemo Cykl Saga o Królestwie Światła (14) Lilja i Goram
- Bednarski Piotr Marny czas
- Doktór Piotr Stefan Żeromski
- Sara Shepard 10 Bezlitosne
- Japanese Is Possible Lesson 10
- Kukliński Piotr Saga Dworek Pod Malwami 06 Zabawa i Zdrada
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- lady.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Panna Janina pociągnęła nosem, znowu sięgnęła do rękawa po chusteczkę i długo
wycierała oczy.
- Pan Kalinowski potraktował mnie bardzo przykro podczas pogrzebu - poskarżyła
się. - Nie było okoliczności szczerze wytłumaczyć, że jestem w takim stanie ducha, że omal
nie oszalałam. Ale nie chowam urazy. Przecież nie mógł wiedzieć, że ja grzebię nie tylko
siostrę, ale także swojego dawnego ukochanego... Bo choć porzucił mnie, to przecież przez
wszystkie te lata kochałam pana Rafała i nigdy nie zapomniałam, co nas kiedyś łączyło. Pan
Kalinowski nie wiedział, co dzieje się w mojej duszy, nie miał pojęcia, jak wielki ból odczu-
wam. Nie wiedział też, że nie bardzo wiedziałam, co się ze mną dzieje, że potrzebowałam
ramienia, które wsparłoby mnie w tak strasznych okolicznościach, a ojciec od dawna już nie
żyje...
- Bywa nieco szorstki - przyznała starsza pani.
- W jego imieniu przepraszam ciÄ™, drogie dziecko, za tamto jego zachowanie.
Naprawdę, gdyby miał świadomość choć części tego, co mi tu opowiadasz, sprawy nie
potoczyłyby się tak, jak potoczyły...
Panna Wiklińską, rozpoznając u starszej pani wyrazne objawy współczucia, mówiła
dalej równie otwarcie i śmiało.
- Pan Kalinowski obwinia mnie o brak jakichkolwiek uczuć, rodzicielskich,
siostrzanych, opiekuńczych... Kiedy nagle zażądał, abym przejęła opiekę nad Witoldkiem,
cóż miałam odpowiedzieć? Przecież ja nic nie wiem o dzieciach. Nie miałam z nimi do
czynienia, trochę się przestraszyłam odpowiedzialności, nie ukrywam. Miałam też
wątpliwości, czy utrzymam chłopca ze swoich skromnych zarobków w salonie krawieckim,
gdzie jestem starszą pracownicą, ale gdzie nie zarabiam aż tak wiele, żebym bez obawy
mogła obiecać właściwą opiekę nad dzieckiem. Ale jak pani widzi, po namyśle, po
rozmowach z moim spowiednikiem, wróciłam, aby się rozmówić i naprawić to wszystko, co
tylko naprawić się da. Może uzna to pani za nadmiernie egzaltowane, ale nagle
uświadomiłam sobie, że Witoldek to nie jest tylko syn mojej siostry. To także trochę jakby...
trochę jakby mój własny syn, gdyby losy ułożyły się inaczej...
I panna Janina rozpłakała się jawnie, nie wycierając nawet łez cieknących po
policzkach. Pani Katarzyna wstała ze swojego miejsca, podeszła do gościa i pocałowała
pannę w czoło.
- Wycierpiałaś się, moja droga - powiedziała. - Bardzo ci z tego powodu współczuję.
Ale widzisz, sprawa opieki nad Witią to zupełnie inna historia.
- Jak to inna? - zdziwiła się panna Janina. - Przecież postanowiłam zająć się
Witoldkiem. Jestem jego bliską krewną. Chyba nie ma więc żadnych przeszkód.
Starsza pani pokręciła głową.
- To jest dużo bardziej skomplikowane, niż sądzisz - oznajmiła. - Rzecz bowiem w
tym, moja droga, że Witia nie jest zwykłym, normalnym chłopcem...
- Nie jest normalny? - zesztywniała nagle panna Wiklińską. - Więc to z tego powodu
nie widziałam go na pogrzebie? Bo to chyba znaczy, że jest chory lub...
- Nie, nie - zaprzeczyła pospiesznie starsza pani. - Nie w takim sensie. Jest zupełnie
normalny, jak sadzę, i do czasu tego nieszczęścia wydawał się całkiem normalnie rozwinięty,
choć z natury jest dość drobny.
- To po naszym ojcu - wyjaśniła panna Wiklińska. - Był bardzo niski.
- Możliwe - zgodziła się pani Kalinowska. - Z Witią jest jednak ten kłopot, że jest on
strasznie, wprost chorobliwie, ruchliwy. Ponadto, po tym okropnym wypadku, stracił mowę...
Widać było, jak kolejne wiadomości wywołują w pannie Janinie oznaki przerażenia.
Zbladła, zaczęła gwałtownie mrugać powiekami.
- Nie jest nienormalny, ale lubi sprawiać kłopoty - wyjaśniła pani Katarzyna, co
pannie Wiklińskiej niczego nie mówiło. - Ojciec umieścił go nawet w specjalnym zakładzie
wychowawczym, gdzie uczą dyscypliny, ale dziecko stale uciekało. Po śmierci pana Rafała
mój syn przygarnął chłopaka, bo przecież nie mógł pozwolić, by dziecko włóczyło się po
polach głodne, zaniedbane i brudne. Prawdę mówiąc, polubiliśmy go nawet, choć urwis z
niego jak rzadko spotkać.
Panna Janina głośno przełknęła ślinę.
- Czy mogłabym go zobaczyć?
Starsza pani zadzwoniła na służącą i poleciła sprawdzić, czy można odszukać Witię.
- A jest - oznajmiła dziewczyna. - Nie trzeba szukać. Siedzi na dachu stodoły i
klekocze.
- Co robi? - zdziwiła się panna Janina.
- Klekocze - odpowiedziała dziewczyna. - Z bocianami. Nawet zgrabnie mu
wychodzi.
Panna Wiklińską, spłoszona, spojrzała na starszą panią, w obawie, że robią sobie z
niej żarty, ale pani Katarzyna miała poważna minę. Jak gdyby było normalne, żeby kilkuletni
chłopiec siedział na dachu i udawał bociana.
- Przyprowadz zaraz Witię - poleciła pani Kalinowska.
- A jak nie zechce zejść? - spytała służąca.
- Skuś go piernikiem albo czym innym. Wszystko jedno. Powinien przyjść, skoro jego
ciotka pragnie go poznać.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]