do ÂściÂągnięcia - pobieranie - ebook - pdf - download
Podstrony
- Strona Główna
- Cienie 03 Pozzessere Heather Graham Tajemnice zamku Fairhaven
- Heather Graham Za wszelką cenę
- Graham Heather_Księżycowa zatoka
- Graham Masterton Podpalacze Ludzi (2)
- Graham Masterton Sfinks
- Meg Cabot 1 800 JeśÂ›li W
- DeNosky_Kathie_ _Dynastia_Ashtonow_02_ _W_cieniu_winnicy_
- Holly Lisle Last Girl Dancing
- LE Modesitt Forever Hero 01 Dawn For A Distant Earth
- sorry
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- lady.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kiedy żołnierze zaczęli w pewnej chwili śpiewać piosenkę o tłustym sklepikarzu i
jego kobiecie, brutalnie kazał im być cicho. Nie był to triumfalny pochód. Ksiądz
jechał ze słabym grymasem uśmiechu przylepionym do warg; wyglądało, jakby
włożył na twarz maskę, żeby spokojnie myśleć, bez zwracania niczyjej uwagi.
Przeważnie myślał o bólu. - Pewnie wypatrujecie cudu - powiedział porucznik,
patrząc na niego z ukosa. - Przepraszam, co pan powiedział?
- Mówiłem, że pewnie wypatrujecie cudu. - Nie. - Wierzycie w cudy, co?
- Tak, ale nie dla mnie. Nie jestem już nikomu na nic potrzebny, więc po co
Bóg miałby utrzymywać mnie przy życiu?
- Jestem zdziwiony, że człowiek taki jak wy może wierzyć w podobne rzeczy.
Indianie to co innego. Ba, gdy widzą po raz pierwszy światło elektryczne, uważają to
za cud. - Pozwalam sobie zauważyć, że gdyby widział pan po raz pierwszy człowieka
wskrzeszonego, to również może by pan tak sądził. - Zachichotał bez przekonania za
maską martwego śmiechu. - O, to śmieszne, nieprawdaż? Nie o to chodzi, że cuda się
nie zdarzają... ale po prostu o to, że ludzie nazywają je inaczej. Niech pan sobie
wyobrazi lekarzy dokoła zmarłego. Nie oddycha już, pulsu nie ma, serce nie bije, jest
martwy. Potem ktoś wraca mu życie, a oni, lekarze... jak to się mówi?... Wstrzymują
się z opinią. Nie powiedzą, że to cud, bo nie lubią tego słowa. A potem takie
zdarzenie powtarza się wiele, wiele razy... bo Bóg jest na ziemi... a oni mówią: to nie
są cuda, to my po prostu powiększyliśmy naszą wiedzę o istocie życia. Teraz wiemy,
że można być żywym bez pulsu, oddechu i bicia serca. I wynajdują nowe słowo na
określenie tego stanu życia i mówią, że nauka udowodniła, iż nie ma cudów. - Znów
zachichotał. - Zawsze są mądrzejsi. Wyjechali z leśnego traktu na bity gościniec.
Porucznik ukłuł konia ostrogą i cała kawalkada ruszyła kłusem. Już prawie
dojeżdżali. Porucznik zamruczał nieśmiało:
- Niezły z was człowiek. Jeśli mógłbym wam w czymkolwiek się przysłużyć...
- Gdyby pan zechciał dać mi pozwolenie na spowiedz...
Pierwsze domy ukazały się na horyzoncie, małe lepianki, chylące się ku
ruinie, parę klasycznych filarków, po prostu glina pokryta wapnem. Na rumowisku
bawiło się brudne dziecko. Porucznik powiedział:
- Ale nie ma księdza. - Padre Jose. - Ach, padre Jose - rzekł porucznik
pogardliwie - on jest nic nie wart. - Dla mnie wystarczy. Jest mało prawdopodobne,
żebym tu znalazł świętego. Porucznik jechał przez chwilę w milczeniu. Przejeżdżali
koło cmentarza, pełnego połamanych aniołków, i minęli wielki portyk z czarnymi
literami Silencio . Powiedział wreszcie:
- Zgoda. Możecie go mieć. - Nie patrzył na cmentarz, gdy przejeżdżali. Była
tam ściana, przy której rozstrzeliwano więzniów. Droga opadała ostrym zakrętem ku
rzece. Na prawo, tam gdzie kiedyś była katedra, żelazne huśtawki stały samotnie w
popołudniowym upale. Wszędzie panowała atmosfera opuszczenia bardziej
intensywna tu niż w górach, bo kiedyś życie tętniło tu tak mocno. Porucznik myślał:
Nie ma pulsu, nie ma oddechu, serce bije, ale życie wciąż istnieje... tylko znalezć na
to nazwę. Mały chłopiec patrzył na nich, gdy go mijali i zawołał do porucznika:
- Panie poruczniku, ma go pan?
A porucznik jakby we mgle przypomniał sobie twarz... Kiedyś widział
chłopca na rynku... potłuczona butelka. Usiłował się uśmiechnąć, ale był to tylko
dziwny, gorzki grymas, bez triumfu czy choćby nadziei. To było wszystko, z czym
musiał zaczynać na nowo.
Rozdział IV
Porucznik zaczekał, aż się ściemniło, a potem poszedł sam. Byłoby
niebezpiecznie posyłać kogoś, bo wiadomość, że padre Jose otrzymał pozwolenie na
spełnienie obrzędu religijnego w więzieniu, obiegłaby w oka mgnieniu całe miasto.
Lepiej było, żeby nawet Jefe nie wiedział. Nie można ufać zwierzchnikom, gdy ma
się więcej szczęścia od nich. Wiedział, że Jefe nie jest zadowolony z tego, że
przyprowadził księdza. Ucieczka byłaby z jego punktu widzenia lepszym
rozwiÄ…zaniem.
Gdy znalazł się w patio, czuł, że obserwuje go tuzin oczu. Dzieci zbiły się w
gromadkę, gotowe do szyderczych przezywań padre Jose, gdyby się pojawił. %7łałował
teraz danej księdzu obietnicy, ale był zdecydowany dotrzymać słowa, bo nie mógł
dopuścić, by ten stary, pełen zepsucia, tyranizowany przez Boga świat zatriumfował
wykazując wyższość poprzez swoją odwagę, prawdę czy sprawiedliwość...
Nikt nie odpowiedział mu na pukanie. Stał po ciemku w patio, jak gdyby
przyszedł po prośbie. Potem znów zapukał. Jakiś głos zawołał:
- Chwileczkę, chwileczkę. Padre Jose przyłożył twarz do krat okiennych i
spytał:
- Kto tam? - zdawał się szukać czegoś na ziemi. - Porucznik policji. - Och -
pisnął ksiądz Jose. - Przepraszam, moje spodnie, tak ciemno. - Zdawał się podnosić
coś do góry; w pewnej chwili dał się słyszeć ostry trzask, jakby pasek lub szelki nie
wytrzymały. Po drugiej stronie patio dzieci zaczęły piszczeć:
- Padre Jose, padre Jose. Podchodząc do drzwi nie patrzył na nie, tylko
mruczał pobłażliwie pod nosem:
- Ach, te urwisy. - Chcę, żebyście poszli ze mną na posterunek - powiedział
porucznik. - Ale ja nic nie zrobiłem, nic. Byłem taki ostrożny. - Padre Jose - piszczały
dzieci. Proszącym głosem mówił:
- Jeśli coś w sprawie pogrzebu, to zle pana poinformowano. Ja nawet nie
chciałem odmówić modlitwy. - Padre Jose, padre Jose. Porucznik odwrócił się i
wielkimi krokami wyszedł na środek patio. Z wściekłością krzyknął w stronę twarzy
przylepionych do kraty:
- Spokój tam! Idzcie spać! No już, słyszycie?
Po kolei znikały z pola widzenia, ale gdy tylko porucznik się odwrócił,
wróciły znowu i gapiły się dalej. - Nikt nie może sobie dać rady z tymi dzieciakami -
powiedział padre Jose. Jakiś głos kobiecy spytał:
- Gdzie jesteÅ›, Jose?
- Tutaj, kochanie. To policja. Wielka kobieta w białej nocnej koszuli podeszła
do nich zamaszystym krokiem. Było zaledwie parę minut po siódmej. Porucznik
pomyślał, że może kobieta stale chodzi w tej koszuli, że żyje w łóżku. - Wasz mąż -
powiedział z satysfakcją podkreślając te słowa - wasz mąż jest potrzebny na
posterunku. - Kto tak powiedział?
- Ja. - Ale on nic nie zrobił. - Właśnie mówiłem, kochanie, że...
- Cicho. Zostaw to mnie...
- Przestańcie oboje jazgotać - rzekł porucznik. - Jesteście potrzebni na
posterunku, bo pewien człowiek chce się z wami widzieć... ksiądz. Chce się
wyspowiadać. - U mnie. - Tak. Nie ma nikogo innego. - Biedny człowiek -
powiedział padre Jose. Jego różowe oczki przebiegały po patio. - Biedny człowiek. -
Poruszył się niespokojnie i zerknął ukradkiem na niebo, po którym wirowały
konstelacje. - Nie pójdziesz - powiedziała kobieta. - To się sprzeciwia prawu,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]