do ÂściÂągnięcia - pobieranie - ebook - pdf - download
Podstrony
- Strona Główna
- 70. Mroz Jacek Pan Samochodzik Tom 70 Rękopis z Poznania
- Małysz Franciszek BHP w zakładzie pracy. Tom 1 [2008]
- Liu Marjorie M. Maxime Kiss Tom 2 Wołanie z Mroku
- Bolesław Prus Faraon tom 3
- J.Lynn Zostań ze mną tom 2
- Tom Easton Silicon Karma
- 4.50 z Paddington AGATHA CHRISTIE
- 50 12
- Maciej Mazur Anegdoty dziennikarskie
- May Karol WyśÂ›cig z czasem(1)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- ptsmkr.pev.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przybędzie.
Naraz przed karawanserajem dał się słyszeć tętent kopyt. Zagar wjechał na plac i
zsiadł z osiołka uśmiechając się promiennie, mimo iż wydawał się spocony i umęczony
upałem. Przy niskim murku oczekiwał tuzin konnych w koryntiańskich mundurach.
Jezdzcami ostro komenderował srogi z wyglądu dowódca. Była to gwardia honorowa samego
tyrana, jak wyjaśnił Zagar Luddhew. Trupa miała niezwłocznie udać się do Imperium Cyrku,
by wystąpić przed lordami i obywatelami Luxuru.
W wielkim zamieszaniu zaprzęgano muły, przygotowywano wozy, raz jeszcze
sprawdzano uprząż. I wyruszyli. Niedzwiedz Burudu został przykuty do burty pierwszego
wozu, Qwamba jechała z tyłu. Gdy opuścili plac przed zajazdem, oficer i jego sześciu ludzi
wysforowali się na czoło taboru, druga szóstka zaś zajęła pozycje z tyłu. Luddhew wyjaśnił,
że oddział ma chronić trupę przed zbyt entuzjastycznymi wielbicielami cyrku i utorować
artystom drogę przez zatłoczone ulice miasta.
Aleja wiodąca do głównej bramy była szeroka i równo brukowana. Mijali poletka,
chaty i stragany, tamy oraz kanały, które nie tylko nawadniały ziemię, ale i tworzyły pierwszą
linię obrony miasta. Tutejsi mieszkańcy wydawali się niewolnymi chłopami, podobnie jak
wieśniacy napotkani poprzedniego dnia. Podnosili tępy wzrok na zatłoczone wozy i prawie
nie reagowali na wesołe powitania. Od czasu do czasu tylko któryś wyciągnął dłoń, błagając o
jałmużnę. Byli to, jak stwierdził Luddhew, prości ludzie ślepo oddani surowym stygijskim
bogom. Z pewnością peszył ich widok cyrkowców, lękali się także miejskiej straży
towarzyszÄ…cej taborowi.
Gdy pojawił się przed nimi miejski bastion i wielka spiżowa brama, konni pokazali, co
naprawdę są warci. Kupcy, żebracy, wielbłądy i wozy zaprzężone w woły pierzchali przed
nimi na pobocze. Wreszcie wozy wtoczyły się z turkotem na brukowany plac, zmierzając ku
ogromnym pylonom. Z murów na powitanie zagrzmiały trąby. Strażnicy w wysokich hełmach
i wypolerowanych do połysku kolczugach unieśli w salucie włócznie, a tłum wydał przeciągły
okrzyk entuzjazmu. Cyrkowcy natychmiast rozpoczęli pokaz, prezentując proste, acz
atrakcyjne sztuczki żonglersko akrobatyczno-iluzjonistyczne. Niektórzy zeskoczyli z wozu
i wmieszali się w tłum. Tak wyglądało ich wejście do miasta.
Refleksy słonecznego światła odbijające się od spiżowych wrót niemal oślepiały.
Mijając bramę Conan wyobraził sobie, że oto wkracza do jakiegoś mitycznego raju. Mury
Luxuru również wyglądały imponująco. Po ich wewnętrznej stronie ciągnęły się parapety dla
obrońców miasta. Dalej za brukowanym dziedzińcem teren wznosił się aż do kamiennych
skarp. Przyjezdnych oszałamiała powódz obrazów, hałasów i woni, ogarniało uczucie
klaustrofobii. Luxur to był ul, tętniące życiem mrowisko. Na sporej, lecz i tak
niewystarczającej przestrzeni żyły stłoczone ogromne rzesze ludzi. Conan podczas swych
wędrówek wielokrotnie już widywał podobnie metropolie.
Mieszkańcy miasta, wśród których przeważali śniadolicy Stygijczycy o ostrych rysach
twarzy, nie przypominali chłopów, widywanych przez cyrkową trupę tak często po drodze.
Nosili fezy, spiczaste turbany, skromne sandały lub pantofle o wywiniętych noskach, a
także najróżniejsze kaftany, burnusy, powłóczyste szaty, togi, kamizele, jedwabne bryczesy,
szarawary i luzne jaskrawe koszule. Rozmawiano w wielu różnych językach szydzono z
uzbrojonej straży i gwardii pałacowej, cyrkowców natomiast witano z mieszaniną
rozbawienia, radości i zdumienia. Wśród tłumu dostrzec można było przedstawicieli różnych
nacji, jaśniejszych nomadów ze Wschodu, smolistoczarnych z Kush i Keshanu,
kędzierzawych Shemtów oraz, niewielu co prawda, białoskórych przysadzistych
koryntiańczyków. Owa ciżba ludzka, podniecona, hałaśliwa i kłótliwa, sprawiała rzeczywiście
oszałamiające wrażenie.
Entuzjazm ulicy był tym, czego tak gorąco pragnęli artyści i co Conan nie do końca
pojmował. Mieszkańcy miasta, mimo iż ciągnęli za taborem zwartą gromadą i gorąco
oklaskiwali wszelkie występy, zdawali się jednocześnie żywić do cyrkowców głęboką odrazę
i pogardę, traktując ich jak istoty niższej kategorii. Nastawienie tłumu drażniło Conana coraz
bardziej. Cymmerianin wyraznie tracił ochotę na wszelkie popisy.
Gardził tym motłochem nieomal równie silnie, jak oni nim. Ogarniała go złość, gdy
przyglądał się tłustym, tępym twarzom. Pozostali artyści najwyrazniej nie przejmowali się
niczym. W końcu ich entuzjazm i pragnienie dostarczenia ludziom rozrywki okazały się
zarazliwe. Posuwali się zatłoczonym labiryntem wąskich, krętych uliczek coraz bardziej pod
górę, ku amfiteatrowi, który majaczył na niskim wzgórzu przed nimi.
Cymmerianin nie przerywał popisów. Napinał bicepsy, prężył klatkę piersiową i
majestatyczne obracał się na wszystkie strony, by zaprezentować tłumowi muskularną
sylwetkę. Od czasu do czasu jedną ręką podnosił, wydrążoną wewnątrz sztangę albo zginał
specjalnie spreparowany żelazny pręt, by po chwili go rozprostować. Sztuczki te nie
wymagały większego wysiłku i mógł je powtarzać wielokrotnie.
Kiedy jednak widzowie żądali czegoś szczególnego, przywoływał Sathildę, unosił ją
nad głową, przerzucał z jednej ręki do drugiej. Dziewczyna kończyła występ zgrabnym
fikołkiem i zeskokiem na platformę wozu.
Była silna, lecz lekka jak piórko i popis, jaki dawała pospołu z Cymmerianinem,
wywoływał istną burzę oklasków.
Akrobatka prezentowała również całą gamę skoków, salt i stójek, lądując zręcznie na
brukowanej ulicy. Dath z kolei żonglował toporami. Podrzucał je wysoko i chwytał za
plecami, a od czasu do czasu demonstrował ich ostrość, pozwalając, by wbiły się w deski
platformy. Barwnie odziany Bardolph popisywał się skocznym tańcem, do którego
przygrywał sobie na flecie. Niedzwiedz Burudu bawił zebranych swoimi sztuczkami, fikał
koziołki na bruku i odbijał piłkę. Qwamba zaś na polecenie Luddhew zeskoczyła z wozu i jęła
przeskakiwać nad trzymaną przez mistrza laską. Inni cyrkowcy: żonglerzy, mimowie i
akrobaci również nie próżnowali; jedynym bezczynnym członkiem zespołu zdawał się
kontuzjowany Roganthus, który popijał wino i ponuro wywijał batem nad grzbietami mułów,
wyglądając niczym niemy symbol znikomości ludzkich nadziei.
W miarę jak wozy posuwały się z mozołem coraz wyżej, wygląd ulic uległ zmianie.
Miejsce skromnych, stłoczonych domów zajęły ogrody, dziedzińce i wytworne rezydencje,
nieco oddalone od drogi.
Oczom cyrkowców ukazała się też masywna, wielołukowa muszla amfiteatru.
Jednakże tłum na ulicy nie zmalał. Można by raczej rzec, iż zrobiło się jeszcze
bardziej tłoczno i ciasno. Na dodatek gapie gromko ponaglali cyrkową trupę. Wielu z nich
zmierzało również w kierunku gigantycznej budowli. Zwarta ciżba tłoczyła się przed
[ Pobierz całość w formacie PDF ]