do ÂściÂągnięcia - pobieranie - ebook - pdf - download
Podstrony
- Strona Główna
- Andersens Fairy Tales [Hans Christian Andersen]
- Feehan, Christine Dark 12 Dark Melody
- Christy Poff [Internet Bonds 09] Terms of Surrender [WCP] (pdf)
- Leigh Lora Twelve Quickies of Christmas 04 Sarah's Seduction
- Christine Price Soul Bond (pdf)
- Christelle Mirin Bonding Camp (pdf)
- Carpenter Leonard Conan Tom 50 Conan Gladiator
- 50 12
- 46 Agatha Christie Kieszeń Pełna Żyta
- Christie Agatha Pani McGinty nie Ĺźyje
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- szkolmor.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- To nic przyjemnego znalezć zamordowaną kobietę na terenie swojej posiadłości. Ma pan
całkowitą słuszność. Teraz chciałbym odbyć krótką rozmowę z każdym z rodziny...
- Zupełnie nie wiem...
- Co mogliby mi powiedzieć? Pewnie nic interesującego, ale nigdy nie wiadomo.
Spodziewam się, że większość istotnych dla mnie informacji mogę uzyskać od pana.
Informacji o tym domu i o rodzinie.
- A cóż to mogłaby mieć wspólnego z nieznaną młodą kobietą, która przybyła z zagranicy i
dała się tu zabić?
- W tym właśnie sedno sprawy - odpowiedział Craddock. - Dlaczego tu przyjechała? Czy była
kiedyś w jakikolwiek sposób związana z tym domem? Czy kiedyś, na przykład, była tu
służącą? Może pokojówką? Czy przyjechała tu, żeby spotkać się z kimś z poprzednich
mieszkańców Rutherford Hall?
Pan Wimborne odparł chłodno, że w Rutherford Hall, od kiedy Josiah Crackenthorpe
zbudował go w roku 1884, zawsze mieszkała rodzina Crackenthorpe.
- To samo w sobie jest interesujące - powiedział Craddock. - Gdyby zechciał pan przedstawić
mi w skrócie historię rodziny...
Pan Wimborne wzruszył ramionami.
- Nie ma tu wiele do opowiadania. Josiah Crackenthorpe był fabrykantem słodyczy,
przekąsek, dodatków kuchennych, marynat i tak dalej. Zebrał ogromną fortunę. Wybudował
ten dom. Teraz mieszka tutaj Luther Crackenthorpe, jego starszy syn.
- A inni synowie?
- Miał tylko dwóch. Henry zginął w wypadku samochodowym w 1911 roku.
- Czy obecny właściciel nigdy nie myślał o sprzedaży domu?
- Zgodnie z testamentem ojca, nie może tego zrobić - powiedział sucho prawnik.
- Może opowiedziałby mi pan o testamencie?
- Po co?
- Bo jeśli zechcę, to zajrzę do rejestrów sądowych. Mimo woli pan Wimborne uśmiechnął się
niewyraznie.
- Rzeczywiście, inspektorze. Protestowałem tylko dlatego, że informacja, o którą pan pyta,
jest całkowicie nieistotna. Po prostu Josiah Crackenthorpe ustanowił zarząd powierniczy na
swoim bardzo pokaznym majątku, z którego dochód ma być dożywotnio wypłacany jego
synowi, Lutherowi, a po jego śmierci całość zostanie równo podzielona między dzieci
Luthera: Edmunda, Ce-dryka, Harolda, Alfreda, EmmÄ™ i EdytÄ™. Edmund zginÄ…Å‚ na wojnie, a
Edyta zmarła cztery lata temu, więc Luther ma obecnie pięciu spadkobierców: Cedryka,
Harolda, Alfreda, EmmÄ™ i syna Edyty, Aleksandra.
- A dom?
- Przejdzie na najstarszego żyjącego syna pana Luthera Crackenthorpe lub jego potomstwo.
- Czy Edmund Crackenthorpe był żonaty?
- Nie.
- A więc posiadłość przypadnie...
- Następnemu synowi, Cedrykowi. - Pan Luther Crackenthorpe nie może inaczej
zadysponować?
- Nie.
- I sam nie ma żadnej kontroli nad majątkiem?
- Nie.
- Czy to nie dziwne? Wydaje mi się, że ojciec niezbyt go lubił - spytał inspektor Craddock.
- Dobrze się panu wydaje - powiedział Wimborne. - Stary Josiah był rozczarowany, że jego
starszy syn nie przejawiał zainteresowania rodzinnym interesem, a właściwie interesami w
ogóle. Luther spędzał czas podróżując za granicę i zbierając dzieła sztuki. Stary Josiah
sprzeciwiał się takiemu stylowi życia, zostawił więc pod zarządem pieniądze dla następnego
pokolenia.
- Ale wobec tego następne pokolenie nie ma żadnych środków do życia, oprócz tego, co sami
zarobią, lub co da im ojciec, który, co prawda, ma niezły dochód, ale żadnego prawa do
rozporzÄ…dzania majÄ…tkiem.
- Dokładnie tak. Ale co to wszystko ma wspólnego z zabójstwem nieznanej młodej kobiety
obcego pochodzenia, tego nie mogę sobie wyobrazić!
- Nic nie wskazuje na to, żeby mogło mieć - natychmiast zgodził się inspektor Craddock. -
Chciałem się po prostu upewnić co do wszystkich faktów.
Pan Wimborne spojrzał na niego przenikliwie, i wstał, najwyrazniej zadowolony z rezultatu
swoich oględzin.
- Chciałbym teraz powrócić do Londynu, o ile panowie nie życzą sobie dowiedzieć się jeszcze
czegoÅ›.
Spojrzał na nich kolejno.
- Nie, dziękujemy panu uprzejmie.
Za drzwiami, w hallu, rozległ się fortissimo dzwięk gongu.
- A niech mnie, jeśli to nie sprawka któregoś z chłopców - powiedział pan Wimborne,
Inspektor Craddock podniósł głos, żeby być słyszanym wśród piekielnego hałasu:
- Zostawimy teraz rodzinę, żeby mogła w spokoju zjeść obiad, ale chcielibyśmy obaj z
inspektorem Baconem wrócić tu, powiedzmy piętnaście po drugiej i przeprowadzić z każdym
z domowników krótką rozmowę.
- Uważa pan to za konieczne?
- Cóż... - Craddock wzruszył ramionami. - Działamy na ślepo. Ktoś mógłby zapamiętać jakiś
szczegół, który pomógłby ustalić tożsamość tej kobiety.
- Wątpię, inspektorze. Bardzo wątpię. Ale życzę powodzenia. Jak przed chwilą mówiłem, im
szybciej ta niesmaczna sprawa się wyjaśni, tym lepiej dla wszystkich - kręcąc głową wolno
wyszedł z pokoju.
II
Wróciwszy z rozprawy, Lucy poszła prosto do kuchni. Była zajęta przygotowywaniem
obiadu, kiedy zajrzał tam Bryan Eastley.
- Czy mogę w czymś pani pomóc? - zapytał. - Umiem sobie dawać radę w pracach
domowych.
Lucy spojrzała na niego uważnie. Bryan przyjechał prosto na rozprawę swoim małym MG i
nie miała jeszcze okazji, by mu się przypatrzyć.
Na pierwszy rzut oka sprawiał korzystne wrażenie. Był sympatycznym, około
trzydziestoletnim szatynem o trochę smutnych oczach. Miał duże, jasne wąsy.
- Chłopcy jeszcze nie wrócili - powiedział i usiadł na skraju kuchennego stołu. - Powrót na
rowerach zajmie im jeszcze ze dwadzieścia minut. Lucy uśmiechnęła się:
- Na pewno byli zdecydowani nie przepuścić takiej okazji.
- Nie ma co ich potępiać. To pierwsza rozprawa sądowa w ich młodym życiu, i to, że tak
powiem, w rodzinie.
- Czy nie mógłby pan zejść ze stołu, panie Eastley? Chciałabym tu położyć formę do
pieczenia.
Bryan posłuchał.
- Widzę, że ten tłuszcz jest strasznie gorący. Co pani chce do niego włożyć?
- Yorkshire pudding.
- Dobry, stary Yorkshire. Pieczeń wołowa po staroangielsku, czy to jest w menu na dziś?
- Tak.
- Pachnie Å‚adnie - z uznaniem pociÄ…gnÄ…Å‚ nosem.
- Nie przeszkadza pani moja gadanina?
- Skoro przyszedł pan tu pomóc, to proszę pomagać - wyjęła z piekarnika drugą formę. - O,
niech pan poodwraca wszystkie ziemniaki, żeby się równo zarumieniły.
Bryan ochoczo zabrał się do dzieła.
- Czy to wszystko pichciło się tu, kiedy byliśmy na rozprawie? A gdyby się przypaliło?
- To zupełnie nieprawdopodobne. W piekarniku jest regulator temperatury.
- Taki mózg elektryczny, co? Zgadza się?
Lucy rzuciła na niego okiem:
- Właśnie. Proszę teraz włożyć blachę do piekarnika. Niech pan wezmie ściereczkę. Na dół.
Góry potrzebuję na Yorkshire pudding.
Bryan posłuchał, ale w pewnej chwili wrzasnął.
- Oparzony?
- Tylko trochę. Nieważne. Cóż to za niebezpieczna zabawa, gotowanie!
- Pan chyba nigdy sobie nie gotuje?
- Wprost przeciwnie - dosyć często. Ale nie takie wspaniałości. Umiem ugotować jajko, jeśli
nie zapomnę spojrzeć na zegarek. Umiem też robić jaja na bekonie. I wiem, jak włożyć do
grilla stek i otworzyć puszkę. Mam w domu jedno takie cudo, z tych małych, elektrycznych.
- Mieszka pan w Londynie?
- Jeśli nazywa to pani mieszkaniem, to tak - zabrzmiało to jakoś smutno. Patrzył, jak Lucy
błyskawicznie wypełniała formę masą na pudding:
- To bardzo przyjemne - westchnÄ…Å‚.
Mając za sobą najpilniejsze obowiązki, Lucy przyjrzała mu się baczniej.
- Co? Ta kuchnia?
- Tak. Przypomina mi naszą kuchnię w domu, kiedy byłem małym chłopcem.
Uderzyło Lucy, że Bryan Eastley sprawiał wrażenie dziwnie przygnębionego i
osamotnionego. Był starszy, niż początkowo myślała. Musiał zbliżać się do czterdziestki.
Trudno było sobie wyobrazić, że to ojciec Aleksandra. Przypominał jej wielu młodych
[ Pobierz całość w formacie PDF ]