do ÂściÂągnięcia - pobieranie - ebook - pdf - download
Podstrony
- Strona Główna
- Lovelace Merline Romans bez schematow
- 02 Laurell Hamilton UśÂ›miechnić™ty nieboszczyk
- 150. London Cait Moze tak, moze nie
- System Don i Nancy Failla
- 41 Pan Samochodzik i Operacja Królewiec Sebastian Miernicki
- Green Abby Brazylijski bizmesmen
- Roberts Nora_Kuzyn z Bretanii
- Black Gold Billionaires 03 Celmer Michelle Niebezpieczna namić™tnośÂ›ć‡
- Harry Turtledove V
- linux security
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- ptsmkr.pev.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
i mięśniach pod skórą. Cierpliwie i ostrożnie zbadałem umysłem każde włókno. Każdej tkanki
dotykałem z czułością, nakłaniałem, żeby się wzmocniła, scaliła.
Jedno po drugim kąpałem ścięgna, wygładzałem je i przyszywałem na swoim miejscu. W
końcu odsunąłem dłonie.
Rhia podniosła rękę. Poruszała palcami. Potem zarzuciła mi ręce na szyję i ścisnęła mnie z siłą
niedzwiedzia.
- Jak to zrobiłeś? - zapytała.
- Tak naprawdę nie wiem. - Postukałem sękaty wierzchołek laski. - Ale myślę, że to może być
kolejny wers Pieśni Wiązania.
Puściła mnie.
- Naprawdę znalazłeś duszę tej Pieśni. Twoja matka, która też zajmuje się leczeniem, byłaby z ciebie
dumna.
Słowa Rhii otrzezwiły mnie.
- W drogę! Został nam niecały tydzień. Jutro rano chcę dotrzeć do wioski Slantos.
XXI
WRZASK
Kiedy w końcu wdrapaliśmy się na szczyt kanionu, właśnie zaszło słońce. Na urwistych graniach
zebrały się cienie, a rozciągające się przed nami Mroczne Wzgórza były prawie całe czarne. Kiedy
patrzyłem na wzgórza, nieopodal krzyknął orzeł z kanionu, przywodząc mi na myśl okrzyk
rozpoczynający Wielką Radę Fincayry. Pomyślałem, że wzgórza te tętniłyby teraz życiem, gdybym
dotrzymał obietnicy i kontynuował wyprawę z Harfą Kwitnienia.
Nasza trójka wędrowała, nie zważając na pogłębiający się mrok. Płaskie skały pod naszymi stopami
szybko zamieniły się w suchą, sypką glebę, która zaczęła mi się kojarzyć z Mrocznymi Wzgórzami.
Słyszeliśmy tylko szelest liści zwiędłych drzew, chrzęst butów, pobrzękiwanie dzwoneczków
Bambula i miarowe uderzenia mojej laski o ziemiÄ™.
Mrok napierał. Wiedziałem, że wszystkie odważne zwierzęta, które powróciły na wzgórza po
zburzeniu Spowitego Zamku, musiały szukać po zmroku bezpiecznej kryjówki. O
tej porze z jaskiń w wyłomach skalnych zaczynały wychodzić gobliny, zjawy mimiczne i wszystkie
inne podziemne stworzenia. Zadrżałem, kiedy przypomniałem sobie, że przynajmniej jedno z nich
ośmieliło się pojawić za dnia. Rhia, jak zawsze w niezwykły sposób wyczulona na moje nastroje,
ścisnęła mnie lekko za rękę.
Noc już zapadła, a my dalej wspinaliśmy się na Mroczne Wzgórza. Powyginane drzewa stały jak
szkielety, a ich gałęzie szeleściły na wietrze. Ponieważ gęste chmury zasłoniły większość gwiazd i to,
co zostało z księżyca, musieliśmy uważać, żeby nie zboczyć z kursu na północny wschód. W mroku
nawet Rhia szła wolniej. Choć Bambulo nie narzekał
wprost, w jego mamrotaniu pod nosem dało się wyczuć rosnący strach. Moje zmęczone nogi potykały
się często o kamienie i martwe korzenie. Jeżeli tak to miało wyglądać, to powinniśmy bardziej niż
ataku bać się tego, że zabłądzimy.
Kiedy w końcu Rhia wskazała wąski rów biegnący wzdłuż stoku - pozostałość po niegdyś wartkim
strumieniu - zgodziłem się, że powinniśmy się tu zatrzymać do świtu.
Chwilę pózniej rozłożyliśmy się na twardej glebie jaru. Rhia znalazła zaokrąglony kamień, który
mógł posłużyć za poduszkę, a Bambulo zwinął się w kłębek i oznajmił: Mógłbym przespać wybuch
wulkanu . Z uwagi na niebezpieczeństwo robiłem, co mogłem, żeby czuwać, ale też szybko zasnąłem.
Rozległ się piskliwy wrzask. Natychmiast obudziłem się i podniosłem, tak samo jak Rhia. Oboje
wstrzymaliśmy oddech i zaczęliśmy nasłuchiwać, ale usłyszałem wyłącznie chrapanie Bambula. Zza
chmur prześwitywała tylko słaba poświata księżyca, a jego blask zaledwie muskał otaczające
wzgórza.
Znowu rozległ się wrzask. Zawisł w powietrzu - to był krzyk przerażenia. Choć Rhia chciała mnie
powstrzymać, złapałem laskę i wygramoliłem się z jaru. Dziewczynka ruszyła za mną po pogrążonym
w ciemności stoku. Przeszukując cienie, wytężyłem magiczny wzrok, by wychwycić ruch. Nic jednak
nie drgnęło, nie było nawet słychać świerszczy.
Nagle zauważyłem przemierzającą skały pod nami ciężką postać. Nawet gdybym nie dostrzegł
spiczastego hełmu, od razu wiedziałbym, kto to jest. Goblin wojownik. Na jego potężnym ramieniu
szarpało się małe stworzenie, którego życie niechybnie miało dobiec końca.
Bez zastanowienia puściłem się biegiem po stoku. Kiedy goblin mnie usłyszał, błyskawicznie się
odwrócił. Wyrzucił swoją ofiarę na bok i z zadziwiającą szybkością wyciągnął swój szeroki miecz.
Kiedy uniósł go nad głowę, z jego wąskich oczu zionęła furia.
Uzbrojony tylko w laskę, mocno odbiłem się stopami i rzuciłem prosto na goblina.
Uderzyłem ramieniem w jego napierśnik i odepchnąłem go do tyłu. Sturlaliśmy się razem po
skalistym stoku.
Kiedy się zatrzymałem, kręciło mi się w głowie. Ale goblin wojownik oprzytomniał
szybciej. Stanął nade mną, charcząc, ściskając w trójpalczastej dłoni miecz. Ostrze połyskiwało
ponuro w blasku księżyca, który wyłonił się zza chmur. Kiedy goblin się zamierzył, przeturlałem się
na bok. Miecz wbił się w ziemię, przecinając stary korzeń. Goblin zawył wściekle. Znów uniósł
miecz.
Spróbowałem się podnieść, ale potknąłem się o jakiś sękaty kij. To była moja laska!
Zdesperowany podniosłem ją i zasłoniłem nią twarz, kiedy ostrze miecza spadało na mnie.
Wiedziałem, że cienki trzon laski nie zatrzyma ostrza, ale nie mogłem zrobić nic więcej.
Miecz uderzył w drewno, a wtedy zboczem wstrząsnęła niespodziewana eksplozja.
Słup niebieskich płomieni poszybował wysoko w niebo. Miecz goblina uniósł się wraz z nim,
wirując jak porwana wichurą gałąz. Wojownik zaryczał z bólu. Zrobił chwiejny krok do tyłu i padł
na stok, gdzie leżał nieruchomy jak kamień.
Rhia podbiegła do mnie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]