do ÂściÂągnięcia - pobieranie - ebook - pdf - download
Podstrony
- Strona Główna
- Beaton M.C. Hamish Macbeth 02 Hamish Macbeth i śmierć łajdaka
- Montgomery Lucy Maud Pat ze srebrnego gaju 02 Pani na srebrnym gaju
- 02 Miłość ponad miłość (LOVE) Lynn Sandi
- Zelazny, Roger The Second Chronicles of Amber 02 Blood of Amber
- 2006.02 Qt ISO Maker–moja pierwsza aplikacja w Qt [Programowanie]
- Star Wars Black Fleet Crisis 02 Shield of Lies Michael P Kube McDowell
- 2007 02. Randka w walentynki 1. Thompson Vicki Lewis Niebiańskie zapachy
- Sandemo Margit Saga o Królestwie Światła 02 Móri i Ludzie Lodu
- Bots, Dennis Hotel 13 02 Das Raetsel der Zeitmaschine
- 05. Dni Mroku
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- moje-waterloo.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Rowerzysta otworzył ogień. Stał spokojnie w rozkroku i metodycznie naciskał spust.
Seria dosięgła Thi Sanga, małą dziewczynkę i jej matkę, w chwili gdy chronili się w chacie.
Ich krew opryskała całe obejście.
Ann krzyknęła ze zgrozą, a po chwili jej ciałem zaczęła wstrząsać siła odrzutu M-16.
Napastnik schronił się za chatą. Zciana, obok której stał, ułamek sekundy temu zmieniła się w
pył, lecz on nie został trafiony.
Phil trzymał karabin w obu dłoniach mierząc w tym samym kierunku co Ann, lecz nie
strzelał. Popatrzył na nią z przestrachem.
- Uciekajmy stąd! - krzyknął, próbując usiąść za kierownicą.
Strzelanina przycichła. Od strony konwoju nikt już nie stawiał oporu.
- To nie jest Wietkong - powiedziała Ann - tylko zwykli bandyci, Phil.
- Gówno mnie obchodzi, kto to jest - rzucił. - My nie walczymy. Nie powinno nas
tutaj być! - wypluł słowa trzęsąc się ze strachu. Na jego bladej twarzy pojawiły się kropelki
potu.
- Phil, nie bądz tchórzem. Tu potrzebują nas ludzie.
- Nie pojedziemy daleko - powiedział, wspinając się do jeepa. - Wrócimy, jak się to
wszystko skończy. My nie bierzemy udziału w walce, Ann...
Przykucnęła za samochodem starając się go przekonać. Kilka pocisków z metalicznym
brzękiem odbiło się od samochodu, inne podziurawiły opony po odsłoniętej stronie.
Ann zobaczyła, jak Stevens instynktownie przechyla się na bok, ale nim zdążył
zeskoczyć z samochodu, dostał kulę w prawą pierś. Uderzenie zrzuciło go na ziemię w
czerwony pył. Ann puściła serię w kierunku dwóch bandytów, którzy przygarbieni biegli, by
dołączyć do tego, który schronił się za chatą. Straciła ich z oczu, lecz wiedziała, że nie trafiła.
Od chaty dzieliło ich tylko kilka metrów.
Przestała strzelać i rozejrzała się po wiosce. Kilka chat już płonęło. Między leżącymi
Amerykanami przechadzał się jeden z bandytów i strzelał każdemu w głowę. Ann oparła
karabin o jeepa i podeszła ostrożnie do Stevensa. Jego prawe ramię było ciemnoczerwoną
masą pulsujących mięśni.
- Do diabła, dostali mnie! - wystękał, zaciskając zęby. - Należało mi się, zawsze
byłem tchórzem. Cholera!
- Nie mów tak, Phil - pocieszała go. - Wydostaniemy się stąd.
Wyjrzała zza samochodu. Ani śladu bandytów za chatą.
- Nie pieprz, Ann - powiedział Stevens. - Pamiętaj, że jestem lekarzem. Nie boli mnie
bardziej, bo jestem w szoku, ale lada chwila wyjdę z niego, a wtedy stracę przytomność z
bólu albo z upływu krwi.
- Phil...
Podniósł pistolet słabnącą ręką.
- Może ich... powstrzymam... Uciekaj, Ann... No już, idz... i powodzenia z
Gainesem... Fajny z niego facet... Uciekaj...
Z kącika ust popłynęła mu strużka krwi.
Zawahała się przez chwilę, nie wiedząc co robić. Strzały w wiosce ucichły. Jedynym
słyszalnym dzwiękiem był trzask płomieni palących się chat.
Nagle trzej bandyci wyskoczyli z zarośli jakieś dwadzieścia metrów od nich.
- Uciekaj! - wycharczał Stevens do Ann z całą siłą, na jaką go było stać. Podniósł
pistolet i zaczął strzelać.
Ky wybiegł z zarośli razem z Khongiem i jeszcze jednym bandytą. Dostrzegł
Amerykanów i uśmiech wykrzywił mu usta w szkaradny grymas. To on przechadzał się
między rannymi żołnierzami dobijając ich strzałami w głowę. Największą przyjemność
sprawiała mu śmierć przytomnych, ich krzyk, nim celny strzał rozwalił im głowy. W takich
chwilach wszystko inne usuwało się w cień. %7łył zemstą, zadawał ból i śmierć obcym
najezdzcom, którzy zabili mu żonę, czworo dzieci i zniszczyli farmę. Czuł się potem, jak po
zażyciu bardzo mocnego narkotyku.
Zostało jeszcze dwoje!
Gdyby Khong nie podniósł dłoni, rozerwaliby ich na strzępy.
- Chcę ich mieć żywych - powiedział.
Ky zachowywał się, jakby nie usłyszał polecenia. Nienawiść pomieszała mu zmysły.
- Amerykanie muszą zginąć! - krzyknął po angielsku. - Zmierć Amerykanom.
Wystrzelił serię w kierunku jednego z nich, zabijając na miejscu.
- Nie posłuchałeś rozkazu, Ky - powiedział chłodno Khong. - Trzeba dać przykład
innym.
Wycelował swój karabin w Ky i jednym naciśnięciem spustu pozbył się go. Potem
spojrzał na drugiego.
- Chodz. Musimy złapać tę kobietę. %7ływą.
- Tak jest - odpowiedział posłusznie tamten, nie zawracając sobie głowy trupem Ky.
- Za niÄ…!
Puścili się biegiem za uciekającą kobietą.
Wiedziała, że ją złapią, ale przecież nie mogła się poddać, nie mogła przestać biec.
Słyszała tylko świst swego oddechu. Serce tłukło się w jej piersiach jak szalone, a oczy
zalewał pot.
Potknęła się o wystający korzeń i upadła, upuszczając karabin. Zamortyzowała upadek
dłońmi. W mgnieniu oka pozbierała się jednak, chwyciła karabin i ruszyła przed siebie. Przez
myśl przelatywały jej koszmarne obrazy - masakra w wiosce, okrucieństwa, jakich
dopuszczali się bandyci, wreszcie śmierć Phila Stevensa. To dodawało jej sił.
Potknęła się po raz drugi. Próbowała się uwolnić z gęstej plątaniny roślin, lecz nie
zdążyła.
Goniący zwolnili, gdy zobaczyli, co się stało i podeszli ku swej ofierze wolnym
krokiem. Jeden z nich uśmiechnął się. Nie był to przyjemny widok, miał bowiem twarz
pociętą bliznami i okrutne wejrzenie.
- Dzień dobry pani - powiedział silnie akcentując każde słowo. - Miłe spotkanie.
Skinął głową do chłopaka stojącego za nią, zaś ten zamachnął się i kolbą karabinu
uderzył Ann w głowę. Ujrzała wszystkie gwiazdy i straciła przytomność z myślą, że nie
dożyje chwili, gdy będzie się mogła kochać ze Scottem.
12
Bok Van Thu przybył na przedmieścia Sajgonu wczesnym popołudniem i bezzwłocznie zajął
się zbieraniem śladów, o co prosił go Gaines.
Dla Wietnamczyka porucznik był jednym z najodważniejszych żołnierzy, jakich znał,
z tego powodu zadanie które mu zlecono - dowiedzieć się czegoś o zamachu na Scotta
Gainesa i wyjaśnić powiązanie tego zdarzenia z pogłoskami o przeżyciu kapitana Quanga -
miało dla niego jeszcze dodatkowy, osobisty wymiar, bowiem nie dalej niż tydzień wcześniej
Gaines uratował mu życie.
Zgadzał się ze swym amerykańskim przyjacielem, że zamach nie mógł być dziełem
przypadku, dlatego ucieszył się na myśl, że w jakiś sposób mógłby mu się zrewanżować.
Minęły prawie dwa lata, odkąd Thu przeszedł na stronę Południa i nigdy nie było chwili, by
pożałował swej decyzji.
Sam fakt wzięcia do niewoli nie spowodowałby tego - tylko jednostki spośród
schwytanych partyzantów decydowały się na coś takiego, lecz Thu miał w Wietkongu
wystarczająco wysoką pozycję, by zorientować się w rzeczywistej sytuacji. Wiedzy tej nie
posiadali szeregowi żołnierze.
Za młodu przyłączył się do ruchu marksistowskiego, ponieważ nie podobało mu się,
jak obce państwa mieszały się do spraw jego kraju i decydowały o jego przyszłości. Jednak
po kilku latach walki przeciw Amerykanom zorientował się, że sam Wietkong był obiektem
manipulacji innych sił, których wpływ na jego kraj wydawał się znacznie bardziej
destrukcyjny niż amerykański. Zrozumiał, że on i inni ludzie, którzy z nim walczyli i obok
niego umierali, są pionkami w większej grze.
Wiadomości o tym, co dzieje się na północy kraju powoli docierały na południe.
Wprowadzono stan wyjątkowy, zamknięto usta wszelkiej opozycji poprzez zastraszanie i
masowe egzekucje. Podobnie działał Wietkong, a przestępstw przezeń popełnianych nie
można było w żaden sposób porównać z tym, co robili Amerykanie. Thu wiedział o masakrze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]