do ÂściÂągnięcia - pobieranie - ebook - pdf - download
Podstrony
- Strona Główna
- Antologia SF Stało się jutro 26 Nieostrość
- Antologia SF Kryształowy sześcian Wenus
- Dunlop Barbara Przystanek Las Vegas
- M318. (Duo) Metcalfe Josie Ogród motyli
- Anna Maria Ortese Il mare non bagna Napoli
- Catherine Bybee Silent Vows (pdf)
- James Fenimore Cooper The Pilot, Volume 2
- Elaine Viets [Dead End Job 06] Murder With Reservations (v5 0) (pdf)
- C.S. Lewis Opowiesci z Narnii 6 Siostrzeniec Czarodzieja
- Trish Wylie śąycie jak romans
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- yanielka.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mostku. Zbliżała się szybko ku granicy jego kwadratu.
Yukio rozejrzał się rozpaczliwie - samuraj nie miał większych szans w starciu z
królową, chyba że potrafił być szybszym do strzały. Stanęła na granicy i patrzyła na niego,
jakby szacując rozmiar i odległość celu. Yukio przypomniał sobie, że trening zalecał w takich
przypadkach maksymalnie dużo ruchu; ćwiczono nawet z nimi specjalny rodzaj
zygzakowatego biegu, utrudniający celowanie. Rozstawił szerzej nogi, gotów do
natychmiastowego sprintu. Królowa posunęła się parę kroków do przodu i znowu przystanęła.
Auk trzymała nadal opuszczony, nie założyła też strzały. Na co jeszcze czeka , myślał
gorączkowo, doprowadzony napięciem do ostateczności. Nagle, właściwie nie zdając sobie z
tego sprawy, ruszył - królowa podniosła łuk do wysokości oczu. Biegł zygzakiem, niezdarnie,
skrępowany zbroją. Kierował się do najbardziej oddalonego rogu kwadratu, gdy wtem zdał
sobie sprawę, że to błąd. Tam wystawi się tylko na strzałę jak na tarczy. Zmienił ostro kierunek
i pobiegł prosto na nią. Zaskoczona, opuściła łuk i patrzyła na niego, osłaniając oczy od słońca
w geście, który... który już znał. Przystanął, kobieta powoli opuściła rękę. Jej figura i ruchy...
Yukio patrzył rozgorączkowany i nie mógł uwierzyć własnym oczom. A więc płynęła wtedy
do Maruyamy , myślał, nagle olśniony. Skąd mi do głowy przyszedł tenis, to jasne, że
chodziło o łuk . Chciał zerwać z twarzy maskę i krzyknąć do niej, że to on, ale powstrzymał go
ruch podnoszonego do góry łuku. Zwisnęło, zdążył jednak wykonać półobrót i strzała wbiła się
ukosem w gruby, lewy naramiennik. Ostrze zgrzytnęło o kość, głowę zalała mu fala piekącego
bólu, którą po chwili zwalczył i opanował. Zachwiał się, sprawiając wrażenie, jakby było z nim
gorzej niż w rzeczywistości. Nie była to śmiertelna rana, prawą ręką mógł władać zupełnie
swobodnie - padł ciężko na kolana, zamknął oczy i zamarł w tej pozycji, mając nadzieję, że
odejdzie. Modlił się o to.
Na próżno - usłyszał ciche, delikatne kroki. Czasami królowe dobijały samurajów
ciosem karate, aby uczynić widowisko bardziej efektownym. Naomi, odejdz, proszę , szeptał
bezgłośnie. Kroki ucichły, przystanęła, zapewne mu się przyglądając. Ostrożnie otworzył jedno
oko i zerknął przez szparę w masce. Jego palce odruchowo zacisnęły się na rękojeści miecza.
Unosząca się nad nim maska nie miała żadnego wyrazu, płaska srebrna twarz z wąskimi
kreskami oczu. Odejdz , szepnął raz jeszcze, czując jak jego dłoń milimetr po milimetrze
wysuwa klingę z pochwy. Królowa zacisnęła dłoń w pięść i uniosła ją nieco do góry -
najwyrazniej miała zamiar złamać mu kręgosłup uderzeniem w kark. Nagle jęknął głośno:
Naomi, nie! - Pięść uderzyła jak piorun - ale ułamek sekundy wcześniej czubek jego miecza
rozpłatał królowej brzuch.
Wstał i wyprostował się. Kobieta leżała na wznak, martwiejącymi rękami usiłując
zamknąć potworną ranę na brzuchu. Krew wyciekała wartkim strumieniem, plamiąc jej ręce i
srebrne kimono. To nie mogło potrwać długo, zadał zbyt głębokie cięcie. Stał zmartwiały, z
zupełnie pustą głową. Zabił ją, nie ulegało wątpliwości. Zniszczył jedyną rzecz, na której
cokolwiek mu zależało. Poczuł naraz falę nieprzezwyciężonego wstrętu do samego siebie -
byłego yakuzy, byłego agenta, teraz w roli maszynki do szatkowania mięsa. Patrzył na
pulsujące w jej brzuchu wnętrzności i nagle pojął, że to właśnie jest to czego potrzebuje.
Natychmiast.
Oparł miecz rękojeścią o beton, a ostrze wsunął w szparę pancerza na podbrzuszu.
Uczuł lekkie ukłucie i uśmiechnął się z satysfakcją - cięcie wypadało dokładnie w tym samym
miejscu. Kobieta głośniej jęknęła i zamarła, błądzące po brzuchu ręce opadły bezwładnie.
Widział to, zupełnie już obojętny, gotów do pchnięcia, gdy niespodziewanie zapragnął po raz
ostatni ujrzeć jej twarz. Upuścił miecz i ukląkł przy zabitej, chwilę mocował się z tasiemkami,
wreszcie zerwał maskę i odrzucił ją daleko przed siebie.
Twarz kobiety nikogo mu nie przypominała - pucołowata, o małych, wąskich ustach,
zagryzionych do krwi, o dużych oczach, otwartych teraz szeroko i mętniejących pod wpływem
śmierci. Patrzył na to zszokowany. Chciało mu się wyć.
- Tak, to nie ona - odezwał się w słuchawkach znajomy, wystudiowany głos. - Nie brała
udziału w tym meczu.
Podniósł do góry głowę. Pajęcze ramię przesunęło nad jego pole gondolę Tan-Ho.
Zawisła nieruchomo, jakby ci w środku przyglądali mu się uważnie. Pewnie tak było w istocie.
Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że trybuny zachłystują się entuzjazmem a gigantofony
triumfalną fanfarą oznajmiają koniec rozgrywek. Uświadomił sobie, że przecież utrata
wszystkich trzech królowych oznacza w Shogun Game to samo, co w szachach mat. Dziś
wieczorem Maruyama popełni ceremonialne seppuku, a Wielkim Masterem zostanie Tan-Ho.
Zgrzytnął z wściekłości zębami - wiedział, że nawet gdyby dał się zabić, Tan-Ho i tak by
zwyciężył. Głos w słuchawkach niezmącenie mówił dalej:
- Ale i tak ją w końcu zabiłeś. Dla mnie. W naszym świecie, zrekonstruowanej
społeczności suwerenów i wasali, nie będzie miejsca na żadne wahania czy skrupuły...
- A czy będzie w nim miejsce na miłość? - spytał Yukio i podniósł miecz.
- Ciągle ten Pryer, co? - żachnął się głos. - Miłość? To wymysł, zupełnie teraz zbędny.
Będę ja i to powinno wystarczyć. Przybyłem, ponieważ mnie wezwaliście. Nigdy nie
przychodzę do tych, którzy nie są gotowi na moje przyjęcie. Wam to się jednak opłaci - niczego
nie będziecie potrzebować, będziecie szczęśliwi jak dzieci. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak
szczęśliwi...
Yukio stał znowu w rozkroku, z ostrzem przytkniętym do brzucha. Oślepiająco jasne do
tej pory niebo ściemniało nagle. Zawyły syreny, światła alarmowe pulsowały jak oszalałe. Nad
Tokyoramę nadciągał smog.
Jacek Inglot jest, jak na współpracownika Klubu Twórców i Fenixa, człowiekiem dość sędziwym - urodził
się w roku 1962. Od lat usiłuje przekonać do swojej twórczości statecznych i bogobojnych redaktorów, nie
mogących mu wybaczyć otwarcie głoszonych libertyńskich poglądów, zamiłowania do dobrego, spożywanego w
odpowiednich dawkach i doborowym towarzystwie piwa, oraz dekadenckiego wydzwięku jego opowiadań. Nowela
Smog Nad Tokyoramą zanim trafiła do Fenixa również została kilkakrotnie odrzucona. Naszym zdaniem,
najzupełniej niesłusznie.
(raz)
Jacek Piekara
Pięć płonących wzgórz
Była pierwsza po południu. Czas największej spiekoty, kiedy powietrze zdawało się
zastygać w nieruchomą bijącą żarem ścianę. Ale tutaj - myślał O Reilly w cieniu rozłożystych
drzew, koło basenu z szumiącym wodotryskiem rozpryskującym na wiele metrów wokół
krople wody - tutaj było naprawdę rześko i miło. O Reilly siedział w wiklinowym fotelu
wolniutko sącząc z oszronionej szklanki purpurowy sok owoców maldo. Najcudowniejszą
rzecz, ze wszystkich cudów, które natura wytworzyła na Taurydzie. O Reilly - ziemski agent
handlowy, wciąż, mimo wielu lat rezydentury, wciąż był w stanie rozkoszować się drobnymi
radościami, jakich nie skąpił tutaj zwykły, powszedni dzień. Chociażby tym, że można siedzieć
spokojnie we własnym cichym i ustronnym ogrodzie, popijać maldowy sok i z leniwą
satysfakcją myśleć o tym, że przed czwartą nadejdzie czas kąpieli i masażu. A kąpiel i masaż na
Taurydzie były rzeczą nadzwyczajną, zwłaszcza kiedy prestiż pozwalał na posiadanie tak
[ Pobierz całość w formacie PDF ]