do ÂściÂągnięcia - pobieranie - ebook - pdf - download
Podstrony
- Strona Główna
- Charlene Roberts [Art of Love] A Gentleman's Savior [EC Voyager] (pdf)
- Robert M. Howard Getting a Poor Return, Courts, Justice, and Taxes (2009)
- Roberts Nora Irlandzka trylogia 01 Klejnoty słońca
- Jordan_Robert_ _Kolo_Czasu_t_2_cz_2_ _Kamien_lzy
- Roberts_Alison_ _Jedyny_w_swoim_rodzaju
- Alarm dla Polski Jerzy Robert Nowak
- Heinlein, Robert A And He Built a Crooked House
- Haasler Robert Zbrodnie w imieniu Chrystusa
- Bazy Danych Robert Chwastek
- Burroughs_Patricia_Nowojorski_skandal
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- lady.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Deszcz. Zimny, szorstki i bezlitosny. Szare krople
błota bębnią głucho o chodnik i mury. Wszystko jest
płynne, niestałe i rozmyte.
Jak się zapewne domyślacie, to wymarzone tło
historii, którą chcę wam opowiedzieć. Smutne błoto,
siekący deszcz, melancholijna huśtawka nastrojów.
Symbolika żałosnej porażki.
Albowiem.
Trudno mi o tym mówić. Trudno i smutno. Pora
wywlec na światło dzienne mój dramat. Myślę, że tym
razem wzbudzę wasze współczucie. Będzie to
romantyczna tragedia pod tytułem Tajemnica Deirdre .
Zapis najgorszego okresu mego życia.
Tak oto, przedwcześnie dojrzawszy, w pocie czoła
wiązałem koniec z końcem. %7łycie mnie nie
rozpieszczało; ja jego tym bardziej. Podziwiałem się za
to, że jestem taki twardy. Troskliwie pielęgnowałem
swoje brzemię. Jeśli coś poszło mi dobrze, znajdowałem
dwa inne powody do żalu. Dokładałem starań, aby być
zgorzkniały, ciężko doświadczony i żądny pomsty. Do
pewnego stopnia i nie bez powodu osiągnąłem ów cel.
Gromadziłem urazy jak cenne klejnoty i co noc
przeliczałem skarbiec mych goryczy. Cierpiałem srodze;
czułem, że pewnego dnia ktoś mi za to drogo zapłaci.
Myśl ta była mi najcenniejszą pociechą. Dodawała mi
bodzca, by żyć dalej na przekór całemu światu. Myśl o
zemście doskonale wpływa na samodyscyplinę.
Mój problem polegał na tym, że nie miałem się do
kogo przyczepić. Niewątpliwie ktoś robił mi krzywdę,
lecz był to ktoś bezcielesny; nie miał telefonu ani córki,
którą mógłbym zgwałcić. Przeznaczenie było moim
zaprzysiężonym wrogiem - nie mogłem liczyć, że wezmę
na nim odwet. Ilekroć próbowałem, dostawałem w ucho.
Czułem się jak prywatna latryna cierpiącego na biegunkę
Pecha. Nieszczęścia waliły się na mnie ze wszystkich
stron, na zmianÄ™ to przewidywalne, to niespodziane,
złożone, oszałamiające, żałosne, epickie, zasłużone,
zbędne, złośliwe i niewiarygodne. Mój kapitał się
kurczył, akcje spadały.
Pocieszałem się myślą, że gorzej już chyba być nie
może. Niezmiennie okazywało się, że może. Moje
regularne żenujące wpadki mogły zastąpić kalendarz,
zegar i minutnik do jajek. Ogarniała mnie histeria i na
przemian to śmiałem się, to płakałem. Kapitulowałem, to
znów podejmowałem walkę. Godziłem się z losem i
stawiałem mu zacięty odpór. Zasięgałem porady u
pracownika pomocy społecznej i egzorcysty - obaj uznali
mnie za beznadziejny przypadek. Wkrótce losowi
zabrakło pomysłów na nowe psie figle. Pozwoliłem sobie
na ostrożny optymizm - a los przerzucił parę kartek i
zaczął wszystko od początku. Wyłysiałem, dostałem
zmarszczek i straciłem potencję. Przyjaciele na mój
widok uciekali z krzykiem. Mój rachunek strat i zysków
zaprzeczał regułom prawdopodobieństwa, jak dowiodło
paru wybitnych matematyków. Humaniści na myśl o
mnie załamywali się nerwowo, a teolodzy przytaczali
mnie jako dowód na istnienie Boga (acz dość
sardoniczny). Stałem się rozkojarzonym nihilistą z
silnym nerwowym tikiem.
A było coraz gorzej.
Nie mogę powiedzieć, żebym wszystkie swoje
dopusty zawdzięczał wyłącznie ślepemu losowi. Na liście
osób, którym zamierzałem podziękować, znalezli się
właściciele pokoi do wynajęcia i barów (przeklęci
krwiopijcy). Rodzice Deirdre też dokładali starań, by
mnie pognębić. Wynajmowali prywatnych detektywów,
wysyłali paszkwile do kierownictwa szkoły i podrzucali
mi bomby w łazience. Jak to teściowie. Tak, w swej
nienawiści nie znali znużenia, a przecież ci żałośni
przeciętniacy naprawdę nie mieli się czym pochwalić.
Nieświadome tortury, jakie zadawała mi ich śliczna
córeczka, były o wiele bardziej dotkliwe. Prym pośród
nich wiodły zimna nietolerancja Deirdre i jej - co tu kryć -
egoistyczna zamożność. Podczas gdy ja głodowałem, ona
obrastała w sadełko. Moje buty składały się w większej
części z dziur, ona oblekała nieszczególną figurę w coraz
kosztowniejsze kreacje. Ona miała sute konto w banku, a
ja cienki albumik, w którym przechowywałem zdjęcia
wszystkich pięciofuntowych banknotów, jakie w życiu
widziałem. Trudno było uznać nasz związek za
modelowy pod względem równouprawnienia (chociaż
czy równouprawnienie w ogóle ma rację bytu?).
Drugie śniadanie Deirdre zawierało na ogół więcej
kalorii niż moje tygodniowe wyżywienie, lecz nie dawała
po sobie poznać, że dostrzega tę nierównowagę, i
najwyrazniej oczekiwała ode mnie, iż ja także zachowam
się dyskretnie. No i milczałem jak zakochany kretyn.
Dyplomatycznie ukrywałem koszmar, w jakim żyłem.
Moje zapieczętowane wargi nie splamiły się słowem
skargi ani buntu. Jeśli zdarzyło mi się zemdleć z głodu
albo porzygać się od ciągłego żucia trawy, zbywałem to
milczeniem tak samo jak kolejnÄ… dziurÄ™ w podeszwie
mojej nędznej egzystencji.
Kiedy żyjesz w spokoju i dostatku, cudze
nieszczęścia wprawiają cię w straszliwe zażenowanie.
Doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Nie chciałem, żeby
Deirdre zaczęła mnie unikać.
(Satyryk winien wytykać wady, lecz się do nich nie
ustosunkowywać; unikać moralnej wyższości i
hipokryzji. Korygować, nie szukać zemsty. To
dmuchawka na szpilki; powinno się z niej strzelać tylko
do ziemskich baloników.
Czy to cała prawda? Chyba nie.
Wszyscy jesteśmy ofiarami satyry - wykpiwani,
wyśmiewani, wyszydzani. Aatwiej by nam było znosić
życiowe dramaty, gdyby krzepiła nas świadomość, że
cierpimy wzniośle. Ale nie, nic z tego! Bezczelna, małpio
złośliwa satyra nie zostawi nas w spokoju. Każde
nieszczęście opatrzy obelżywym piętnem. Ironia i
śmieszność kąsają głęboko i chętnie. Jesteśmy smacznym
kÄ…skiem dla pani Drwiny.
Powyższe dywagacje sprowadzają się do jednego:
będąc w złej formie, wychodzimy na głupców; będąc w
dobrej - na mÄ…drych inaczej.)
Osiemnasty rok mojego życia trudno nazwać dobrym
rokiem. (Dla Maurice'a też nie był on dobry; między
innymi właśnie w tym czasie zginął.) Zmierć przyjaciela
była tylko paciorkiem różańca nieszczęść, z których
jedno szczególnie mnie dotknęło. Posłuchajcie:
Siedemnastego lutego w osiemnastym roku mojego
życia pracowałem jak zwykle w czasie szkolnej przerwy
na lunch za barem w Shannon Inn. Praca w tej knajpie
była w ogóle sama w sobie kształcąca. Obszarpani
zawszeni starcy, którzy po paru godzinach spędzonych w
barze zaczynali dopiero czuć, że należą do rodzaju
ludzkiego. Niski, przygnębiający szmer głosów tonących
w kuflach piwa. Zasłona papierosowego dymu i odór
ludzkich ciał wiszący stale w powietrzu. Zabawa jak ta
lala.
Tom Mullen, mój szczerbaty pracodawca,
powiedział mi, że przed barem czeka ktoś, kto chce ze
mną mówić. Był wściekły. Oznajmił, że nie płaci mi za
to, żebym w godzinach pracy wystawał z kumplami na
ulicy. Puszczając mimo uszu jego klątwy, wybiegłem na
zewnątrz. Osobą, która na mnie czekała, był ojciec
Deirdre. Zdziwiłem się. Nie utrzymywaliśmy stosunków
dyplomatycznych, a już na pewno nie można go było
nazwać moim kumplem. Minę miał ponurą.
Powiedział mi coś, co rozłożyło mnie na obie
łopatki. Znokautowało. Na szczęście jako rozumny
chłopiec natychmiast znalazłem właściwe rozwiązanie:
upiłem się do nieprzytomności.
Maurice znalazł mnie wieczorem uśpionego
świętokradczo na stopniach ołtarza w szkolnej kaplicy.
Tuliłem do siebie dwie butelki whisky na wypadek,
gdybym zaczął trzezwieć. Co prawda w najbliższej
przyszłości mi to nie groziło, ale wolałem się
zabezpieczyć. O wielu rzeczach nie chciałem teraz
myśleć.
Zdumiony Maurice próbował się dowiedzieć, co
mnie tak wytrąciło z równowagi. Kosztowało go to dużo
czasu i cierpliwości, przy czym niewiele usłyszał
ciepłych słów, w końcu jednak wydobył ze mnie prawdę.
Muszę mu to przyznać: nawet on przeżył szok. Czegoś
takiego się nie spodziewał. Ależ musiało mu być głupio.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]