do ÂściÂągnięcia - pobieranie - ebook - pdf - download
Podstrony
- Strona Główna
- Anne Whitfield The Gentle Winds Caress (Robin Hale Pub.)(pdf)
- Dynastia Conellych 05 Little Kate Panna Nikt i doktor Connelly
- Doktór Piotr Stefan Żeromski
- Cook Robin Zaraza
- Brzechwa Pan Kleks 01 Akademia pana Kleksa
- Spencer Anne SśÂ‚odkie oddanie
- DH_Starr_ _Wrestling_with_Desire
- Flynn Joyee M
- Roberts Nora_Kuzyn z Bretanii
- Barreau, Nicolas Paris ist immer eine gute Idee
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- ptsmkr.pev.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dowiódł, że jego klinika musi odnieść sukces. Zrozumiała, dlaczego nie szuka
dodatkowej odpowiedzialności w postaci małżeństwa i dzieci.
Tymczasem ona już raz łudziła się, że małżeństwo to dzielenie radości i
obowiązków. Ale całowanie się z takim mężczyzną jak Nathan nie zapewni
sielskiego dzieciństwa jej córce.
A ty, dziewczyno z miasta? Tobie też rodzice pozwalali znosić do domu
przybłędy?
Miała w sobie dużo miłości dla córki, ale najwyrazniej też chyba dla zwierząt.
Sądził, że zaraz opowie mu jakieś urocze wydarzenie z dzieciństwa, ale się mylił.
Marcy jakby zapadła się w siebie, objęła rękami podkulone kolana, zapatrzyła się
w ciemność.
Moja mama dużo przybłęd sprowadzała sama... i to wcale nie kociaków. Nie
widziałam jej, odkąd skończyłam osiemnaście lat. A tata umarł, kiedy byłam mała.
W ogóle go nie pamiętam.
Nagle wszystko się wyjaśniło. Ta jej niezależność z domieszką piołunu
wynikała nie tyle z doświadczenia, ile z konieczności życiowej. Teraz pojął,
dlaczego trzymała się Kevina, czekając, aż się zmieni. Chciała stworzyć Mindy i
sobie życie, jakiego sama nie zaznała.
Patrzyła na niego przenikliwie. Wstając, dorzuciła jeszcze:
Chciałabym zapewnić Mindy lepsze dzieciństwo.
Już to zrobiłaś powiedział cicho. Też się podniósł z ziemi. Wracajmy do
stodoły, zanim Dusty zacznie się o nas martwić. Poza tym chciałbym zobaczyć
twoje ręce.
I zajrzeć do Księżniczki.
Aha. Wziął z ziemi rękawice i upchnął je do kieszeni ochraniaczy. Jeszcze
przed chwilą, kiedy ją całował, zupełnie zapomniał o klaczy... i o Mindy. Chwycił
latarnię, a Marcy podniosła buty. Kiedy wspinali się do góry, pilnował jej
wprawdzie, ale ręce trzymał przy sobie.
Dusty mył klacz przed oborą i nacierał ją pieszczotliwie, by ją udobruchać.
Księżniczka skubała go, jak gdyby przyjmowała przeprosiny. Marcy poklepała
klacz, po czym otuliła się swetrem, bo powiał mocniejszy wiatr. Nathan zostawił w
samochodzie sprzęt, wyjął opatrunki i płyn dezynfekujący, a także starą granatową
flanelowÄ… koszulÄ™.
Marcy przyjęła ją z wdzięcznością. Nathan ujął jej rękę, rozpiął mankiet,
przemył jedną dłoń piekącym płynem, zalepił plastrem, następnie to samo zrobił z
drugÄ….
Zmierzył ją potem wzrokiem od stóp do głów. Ubłocone buty, podarte rajstopy,
ubrudzona spódnica wystająca spod koszuli. Podbródek nadal miała brudny, ale
włosy w poświacie księżyca lśniące i gładkie, a oczy tak roziskrzone jak tam, w
trawie. Wyczuwał w nich pożądanie. Gdyby tylko padło właściwe słowo...
Spojrzała na niego. Chyba jedynie wspomnienie słodkiej twarzyczki Mindy
powstrzymywało go, by nie porwać jej w ramiona. Ale ona już cofnęła na wpół
opatrzoną rękę i odwróciła się z nieufnością, która zapewne zrodziła się w niej na
długo przed tamtym nieudanym małżeństwem.
Trudno jej się było dziwić. Teraz to już nawet sam sobie nie ufał.
Rozdział 7
Przez następny tydzień Marcy nosiła w pracy gumowe rękawiczki, a otarcia na
dłoniach przypominały jej o tamtym wieczorze, o tamtym idiotycznym porywie,
żeby chwycić linę i pozwolić się pocałować Nathanowi...
Zciskając kierownicę obolałymi dłońmi, skręciła na podjazd do kliniki, aż
zazgrzytał żwir pod kołami, bo nawierzchnia teraz była sucha, nie tak jak tydzień
temu. Przez cały ten czas oboje ograniczyli się do niewinnych lunchów w parku z
Mindy, która już pogodziła się z Tommym. Tommy polubił Nathana.
Powinna ją cieszyć perspektywa pięknego weekendu ona jednak myślała
tylko o tym, że zostanie bez Mindy, bo jutro jej córeczka jedzie z Kevinem do
Chicago.
Gdy zaparkowała jeepa, stwierdziła, że na parkingu stała tylko półciężarówka
Nathana. Chociaż umówili się o siódmej, po zamknięciu kliniki, wcale nie
spodziewała się go zastać samego. Spojrzała markotnie na swą spraną lawendową
koszulkę, dżinsy, stare buty. Przed wizytą tutaj zabrała Mindy do domu, żeby się
obie przebrały. Ale chociaż jej córka wyglądała uroczo w takim stroju, Marcy
poczuła się zaniedbana mimo złotych kółek w uszach i szminki na ustach. Dobrze,
że przynajmniej zadbała trochę o fryzurę...
Na tę myśl aż się skrzywiła. No tak, już zaczyna się zachowywać jak Priscilla!
Zciągnęła brwi spojrzawszy na wypraną granatową koszulkę, złożoną starannie na
kolanach Mindy. Nawet już mu robi pranie.
Pośpiesz się, mamo.
Mindy rozpięła pas, gotowa na randkę z Nathanem, Nieśmiałkiem i
Szczęściarzem. Marcy uśmiechnęła się krzywo do córki. Na wiadomość, że Nathan
uratował klacz, Mindy ostatecznie się do niego przekonała.
W zwykłych okolicznościach pewnie szalałaby z zachwytu nad tym, że mama
spotyka się z Nathanem. Ale ponieważ Kevin znów się objawi! i udawał
kochającego tatusia, pewnie liczyła na to, że rodzice jednak się zejdą. Na co dzień
nie przeszkadzało jej to, że mieszka tylko z matką, ale zazdrościła takiej pełnej
rodzinie jak Johnny, Grace i mała Gracie.
Nieważne, że wizyty z Kevinem wypełniały jedynie dziecinny ideał szczęścia
żadnych reguł, wyłącznie nadmiar przyjemności. Z kolei Nathan miał naturalną
skłonność do odpowiedzialnego rodzicielstwa...
Przypominając sobie, że Nathan absolutnie nie marzy o małżeństwie ani o
rodzicielstwie w swoim już i tak zabieganym życiu oraz że to jest randka Mindy, a
nie jej, Marcy wysiadła z jeepa. Na drzwiach kliniki zastała kartkę nagryzmoloną
niezbyt czytelnym pismem Nathana. Był ze Szczęściarzem na podwórku za kliniką
z Jacobem Hofstetterem. Prosił, żeby tam zajrzały. Marcy zostawiła koszulę
Nathana na ganku i obie poszły go szukać.
Kiedy trafiły na podwórze, na którym Nathan miał zbudować nową zagrodę dla
zwierząt, ich nadejście zdradził chrzęst butów na żwirze. Na powitanie wybiegł im
Szczęściarz. Uszy mu majtały, nos podrygiwał w powietrzu. Ciągnął za sobą
smycz. Kiedy witał się z Mindy z iście szczenięcym entuzjazmem, Marcy ostrzegła
córkę, żeby nie wychodziła na podjazd ani nie zbliżała się do wielkiego siwka,
którego Nathan i Jacob prowadzili do starej, wielkiej przyczepy dla zwierząt.
Podziwiając konia, kiedy wchodził na rampę, uznała, że to pewno Clydesdale,
którego prześwietlał Nathan.
Gdy tak patrzyła na długie siwe włosy Jacoba, a potem na gęsty ogon
Clydesdale'a, którym majtnął przed drzwiami przyczepy, zastanowiło ją kolejne
łudzące podobieństwo...
Gdy Nathan pochwycił jej spojrzenie, zapomniała o Jacobie i o jego koniu.
Zachodzące słońce igrało we włosach Nathana i złociło jego skórę. Ogolił się na
randkę z Mindy, a w wyblakłej dżinsowej koszuli i w dżinsach wyglądał naprawdę
wspaniale. Podeszła i siląc się na niewymuszony ton, powiedziała:
Cześć, Nathan. Witaj, Jacobie.
Nathan uśmiechnął się, widząc jej udawaną nonszalancję.
Cześć, Marcy.
Jacob cofnął się od przyczepy, zaczepił kciuki o szelki ogrodniczek i pokiwał
tylko uprzejmie głową, bo nie był zbyt rozmowny. Spojrzał pytająco na Nathana,
który najwyrazniej zbierał się do odejścia. Nathan powstrzymał go uniesioną ręką.
Nic się nie należy.
Najprawdopodobniej nie chciał więcej kurczaków.
Jacob skinął raz jeszcze głową i wsiadł do ciężarówki.
Ledwo zamknęły się drzwi wozu, Nathan mruknął:
Ludzie czasem upodabniają się do swoich ulubieńców.
Słyszałam coś takiego na temat mężów lub żon skwitowała Marcy cierpko.
Z pewnością nie dotyczyło to jej i Kevina.
Nathan uśmiechnął się do niej ze zrozumieniem, po czym zerknął na Mindy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]