do ÂściÂągnięcia - pobieranie - ebook - pdf - download
Podstrony
- Strona Główna
- Anne Whitfield The Gentle Winds Caress (Robin Hale Pub.)(pdf)
- Nicholas Robin W ramionach pana doktora
- Glen Cook Sung In Blood
- James Axler Deathlands 020 Cold Asylum
- Jo Clayton SS2 The Burning Ground
- Billy London On Caristo’s Watch [Beautiful Trouble] (pdf)
- Faye Kellerman [Decker & Lazarus 01] The Ritual Bath (pdf)
- Czubaj Mariusz & Krajewski Marek Aleja samobojców
- Barron T.A. Merlin 2 Siedem pieśÂ›ni
- Casey niszczenie waluty
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- szkolmor.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
złodziejaszek przekonał się, że wóz już ma właściciela, przestraszony uciekł.
Jack często sięgał po tabletki do ssania. Przynosiły mu nieznaczną ulgę.
Gardło bolało jednak nadal i do tego pojawił się kaszel. Nie jakiś trudny do
zniesienia, raczej suchy, krótki. Ale tylko pogarszał stan gardła, drażniąc
je, i Jack rzeczywiście zaczął się obawiać, że złapał grypę od Glorii
Hernandez. Chociaż dzienną dawkę rymantadyny stanowiły dwie tabletki, kiedy
pojawił się kaszel, Jack zażył trzecią.
Już zamierzał przyznać, że jego sprytny plan z paczką spalił na panewce, gdy
nadszedł właściwy klient. Mężczyzna w pierwszej chwili nie wzbudził
zainteresowania Jacka. Nie spodziewał się przede wszystkim, że ten ktoś
przyjdzie pieszo. Mężczyzna ubrany w kurtkę narciarską z kapturem,
przypominającą okrycia Eskimosów. Spotykało się tu wielu podobnie ubranych
ludzi. Ale kiedy wyszedł ze sklepu, w ręku trzymał paczkę. Mimo bladego
światła i odległości Jack rozpoznał ją po nalepkach i etykietach. Przydały
siÄ™.
Musiał szybko podjąć decyzję, gdyż mężczyzna żwawym krokiem oddalał się w
stronę Bowery. Jack nie spodziewał się, że przyjdzie mu śledzić pieszego. Nie
wiedział, czy lepiej wysiąść z wozu i iść ostrożnie za mężczyzną, czy krążąc
po okolicy wozem, starać się utrzymać go w polu widzenia.
Doszedł do wniosku, że wolno poruszająca się furgonetka wzbudzi więcej
podejrzeń niż pieszy, wysiadł więc i poszedł za mężczyzną w kapturze,
utrzymując odległość. Doszli do Eldridge Street. Mężczyzna skręcił w prawo.
Jack dobiegł do narożnika. Wychylił się zza węgła i dostrzegł, że tamten
wchodzi do domu po drugiej stronie ulicy.
Jack szybkim krokiem podszedł do budynku. Miał pięć pięter, jak sąsiednie
domy. Na każdym piętrze zauważył dwa wielkie okna, rozmiarami przypominające
wystawy sklepów. Po bokach, z każdej strony były mniejsze okienka. Zygzak
schodów przeciwpożarowych ciągnął się od góry budynku do końca pierwszego
piętra z lewej strony fasady domu. Ostatnia ich część, drabina z przeciwwagą,
sięgała teraz około czterech metrów nad chodnik. Pomieszczenia na parterze
były do wynajęcia, o czym informowała wywieszka przyczepiona do szyby okna po
jej wewnętrznej stronie.
Jedyne światła paliły się w oknach na pierwszym piętrze. Z miejsca, w którym
stał, wydawało się, że znajdują się tam jakieś pomieszczenia gospodarcze, lecz
nie miał pewności. Nie dostrzegł żadnych firanek czy innych oznak domowej
atmosfery.
Kiedy tak stał, obserwując budynek i zastanawiając się, co robić dalej,
rozbłysły światła na ostatnim piętrze. Zauważył kogoś w małym oknie po lewej
stronie. Nie był w stanie ocenić, czy to mężczyzna, którego śledził, ale tak
podejrzewał.
Rozejrzał się, czy nie jest obserwowany, i upewniwszy się, że wszystko w
porządku, wszedł zdecydowanym krokiem do bramy, w której zniknął mężczyzna z
przesyłką.
Znalazł się w małym przedsionku. Po lewej stronie na ścianie wisiały cztery
skrzynki na listy. Tylko na dwóch były nazwiska. Pierwsze piętro zajmował G.
Heilbrunn, lokatorem czwartego był R. Overstreet. %7ładnego laboratorium.
Wewnętrzne drzwi do budynku były zamknięte. Z boku dostrzegł domofon z
czterema przyciskami. Zawahał się, gdyż nie bardzo wiedział, co miałby
powiedzieć, aby go wpuszczono. Stał tak dłuższą chwilę, zastanawiając się,
lecz nic nie przyszło mu do głowy. Nagle zauważył, że skrzynka na listy dla
lokatora z czwartego piętra jest nie domknięta.
Już zamierzał do niej zajrzeć, gdy nagle otworzyły się wewnętrzne drzwi.
Przestraszyło to Jacka i odskoczył na bok. Zachował jednak trzezwość umysłu i
stał odwrócony tyłem do osoby, która weszła. Nie chciał zdradzać swej
tożsamości. Osobnik, najwyrazniej zmieszany niespodziewaną obecnością kogoś w
bramie, błyskawicznie minął Jacka i wybiegł na ulicę. Jack kątem oka zauważył
ten sam kaptur zimowej kurtki. Sekundę pózniej mężczyzny nie było.
Jack zareagował instynktownie, wsuwając stopę między drzwi. Nie zdążyły się
zamknąć. Poczekał chwilę, aby mieć pewność, że mężczyzna nie cofnie się, i
wszedł do środka. Drzwi za nim zamknęły się. Schody biegły w górę wokół szybu
windy zbudowanego ze stalowej ramy pokrytej grubą, również stalową siatką.
Domyślił się, że winda przeznaczona była do wożenia towarów. Zwiadczył o tym
nie tylko jej rozmiar, ale i sposób jej otwierania - zamiast tradycyjnych
drzwi miała poziome, unoszone w górę. Poza tym podłoga wyłożona była z grubsza
tylko ostruganymi deskami.
Wsiadł do windy i nacisnął czwórkę.
Winda trzęsła się i robiła mnóstwo hałasu, ale dowiozła Jacka na czwarte
piętro. Wysiadł i stanął przed dużymi, ciężkimi drzwiami. Nie było na nich
żadnej wizytówki, żadnego dzwonka. Mając nadzieję, że nikogo nie ma, zapukał.
Kiedy po drugim pukaniu, prawie dobijaniu się, nie było odpowiedzi, uspokojony
spróbował otworzyć drzwi. Niestety były zamknięte.
Schody pięły się jednak wyżej. Postanowił sprawdzić, czy prowadzą na dach.
Udało się, niestety drzwi zatrzasnęły się natychmiast po ich puszczeniu. Zanim
zwiedzi dach, chciał znalezć coś, czym dałoby się zablokować drzwi,
pozostawiając sobie drogę odwrotu. Tuż przy progu zauważył mały przedmiot,
jakieÅ› dwa na cztery cale.
Zablokował drzwi i ostrożnie ruszył w stronę krawędzi dachu. Przed sobą
dojrzał łuk poręczy drabiny przeciwpożarowej rysującej się na tle
ciemniejącego nieba. Wszedł na zewnętrzny gzyms budynku, złapał poręcz drabiny
i spojrzał w dół. Natychmiast poczuł lęk wysokości, na który cierpiał od
dawna. Zwiadomość, że ma zejść po drabinie na czwarte piętro, ugięła pod nim
nogi. Jednak trzy metry poniżej widział dobrze oświetlony podest schodów
przeciwpożarowych.
Przemógł strach i ruszył. Wiedział, że to szansa, której nie powinien
zmarnować. Przynajmniej będzie mógł zerknąć przez okno. Mocno trzymając się
poręczy, nie spuszczając oczu z kolejnych stopni, powoli schodził w dół.
Wreszcie poczuł pod stopami twardy grunt podestu schodów. Przezornie nie
spoglądał pod nogi. Nadal trzymając się poręczy, wychylił się, aby zajrzeć
przez okno do wnętrza. Jak podejrzewał, było to pomieszczenie gospodarcze,
tyle tylko, że poprzedzielane dwumetrowej wysokości ściankami działowymi na
kilka części. Tuż przed nim znajdowała się część mieszkalna z łóżkiem i małą
kuchnią ustawioną pod lewą ścianą. Na okrągłym stole leżała rozpakowana
[ Pobierz całość w formacie PDF ]