do ÂściÂągnięcia - pobieranie - ebook - pdf - download
Podstrony
- Strona Główna
- Hassel_Sven_ _Zlikw
- Child Maureen Reasons for Revenge 03. Uwić™ziona w raju (2007) Gabriel&Debbie
- 070. Wood Carol Lekarstwo doskonaśÂ‚e
- GRD1054.Betts He
- Courths_Mahler Jadwiga Diana
- 1063. Hannay Barbara Taniec z druśźbć…
- Austen, Jane Pr
- Giovanni Boccaccio Il Corbaccio
- Harrison, Harry War with the Robots
- Alyx J Shaw A Strange Place in Time 1 The Recalling of John Arrowsmith np#
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- emily.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kwitnącym błotem z żółtawą, tłustą pianą na powierzchni. Musieliśmy ją zdrapywać
z powiek za każdym razem, gdy po komendzie padnij lądowaliśmy na dnie rowu.
Potem przyszedł czas na obiad. Pomaszerowaliśmy do koszar, gdzie przełknęliśmy
wszystko, tak jak staliśmy. Następnie trzeba było wziąć się znowu do roboty, aby być
znów jak te lalki, bo za godzinę mieliśmy wystąpić na zbiórce do popołudniowej
musztry.
Czyściliśmy mundury i nas samych prostym sposobem: stojąc w pełnym ubiorze pod
natryskiem. Najpierw trzeba było opłukać karabiny i oporządzenie, potem osuszyć je
starannie ścierką, a w końcu naoliwić. Lufę należało czyścić bardzo pieczołowicie.
Zwykły żołnierz postępuje tak ze swoim wyposażeniem raz, może dwa razy na tydzień,
jeśli oczywiście ćwiczenia wypadły akurat w trudnych warunkach terenowych
i pogodowych. My musieliśmy robić to kilka razy dziennie.
Gdy staliśmy pózniej na zbiórce, z naszych mundurów naturalnie ściekała woda. Ale
nie miało to większego znaczenia, jeśli były przy tym czyste.
Była tylko jedna rzecz, której baliśmy się tak samo jak tego paskudnego niedzielnego
przeglÄ…du przeglÄ…d naszych kwater, przeprowadzany codziennie o dwudziestej drugiej.
Nie do wiary, co wyobraznia podoficera służbowego potrafi wymyślić dla śmiertelnie
zmęczonych po wyczerpującym dniu ludzi.
Nim podoficer służbowy wszedł, każdy żołnierz musiał leżeć na swej pryczy,
oczywiście w pozycji regulaminowej: na plecach, z ramionami wyciągniętymi na kocu
wzdłuż ciała, ze stopami wystawionymi do przeglądu. Dyżurny sali był odpowiedzialny
za to, żeby nigdzie nie dało się znalezć ani pyłka kurzu, żeby stopy wszystkich żołnierzy
świeciły czystością jak u noworodka i żeby wszystkie rzeczy osobiste żołnierzy,
znajdujące się w szafkach, były ułożone w sposób regulaminowy. Na początku inspekcji
dyżurny musiał złożyć meldunek:
Herr Unteroffizier, dyżurny sali numer 26 szeregowy Brand melduje, że w sali
panuje porządek. Stan dwunastu, jedenastu na pryczach. Sala została wysprzątana
i przewietrzona.
Podoficer służbowy oczywiście nie przywiązywał najmniejszej wagi do treści
meldunku, za to bacznie się rozglądał. Biada nieszczęsnemu dyżurnemu, jeśli znalazł
choćby najmniejszą smugę albo niedomkniętą szafkę lub żołnierską parę stóp choćby ze
smugÄ… cienia.
Podoficer Geerner uważam, że był naprawdę obłąkany miał zwyczaj wyć jak
pies. Brzmiało to tak, jakby za moment miał dostać spazmów i rzeczywiście, nierzadko
się zdarzało, że wylewał prawdziwe łzy wściekłości. Gdy miał służbę, gorączkowo
wszystko wokół skrobaliśmy, myliśmy i porządkowaliśmy. Pamiętam jeden pechowy
wieczór, gdy dyżurnym sali był Schnitzius, salowy kozioł ofiarny. Schnitzius przez cały
dzień zachowywał pogodny nastrój, ale był przy tym tak beznadziejnie pozbawiony
wszelkiej intuicji, że sam skazywał się na bycie chłopcem do bicia dla wszystkich
przełożonych, od Stabsfeldwebla w dół.
Schnitzius był tak spięty jak pozostała jedenastka, która, leżąc na pryczach i czekając
na Geernera, zastanawiała się, co też mogliśmy przeoczyć. Słyszeliśmy już Geernera
w jednej z sąsiednich sal. Docierały do nas odgłosy, jakby wszystkie prycze i szafki
łatały niczym zapałki, a w przerwach dochodził do nas jego na przemian skrzeczący,
wyjący i łkający głos zasrane świnie, łajdaki itd. Choć już byliśmy bladzi, to słysząc to,
zbledliśmy jeszcze bardziej. Geerner wydawał się być w szczytowej formie. Gdy dotrze
do sali numer 26, będzie już wystarczająco rozgrzany. Zeskoczyliśmy z prycz i jeszcze
raz przeszukaliśmy całą izbę w poszukiwaniu mankamentów, ale niczego nie mogliśmy
znalezć.
Drzwi otwarły się z hukiem.
O, gdybyż dyżurnym sali był ktoś choć odrobinę bystrzejszy od Schnitziusa!
Ten jednak stał sztywny i śmiertelnie blady, jakby uszła z niego cała energia. Potrafił
tylko wlepić w Geernera spojrzenie przerażonych oczu. Podoficer jednym skokiem
znalazł się przy nim i z odległości dłoni ryknął:
Co u diabla, człowieku? Czy mam tu całą noc czekać na meldunek?
Schnmitzius trzęsącym się głosem wykrzyczał raport.
Panuje porządek! parsknął Geerner. Składasz nieprawdziwy meldunek!
Ależ nie, Herr Unteroffizier odparł Schnitzius wciąż drżącym głosem, powoli
obracając się na pięcie, by ciągle być zwróconym twarzą do Geernera, podczas gdy ten
szwendał się po izbie, zaglądając to tu, to tam.
Przez kilka minut zalegała grobowa cisza. Wszyscy leżeliśmy na pryczach, śledząc
spojrzeniami Geernera, który ciągle krążył po sali w poszukiwaniu kurzu. Podniósł stół
i potarł podłogę pod każdą ze stołowych nóg. Nie znalazł tam brudu. Zbadał podeszwy
naszych butów. Były czyste, podobnie jak okna i kable lamp. Nic do zarzucenia. Omiótł
dzikim wzrokiem na nasze stopy, jakby miał zaraz paść trupem, jeśli nie zdoła znalezć
czegoÅ› nagannego i nieregulaminowego.
W końcu przystanął i rozglądnął się po sali ponurym, badającym wzrokiem.
Doprawdy wyglądało to tak, jakby już stracił nadzieję na przyłapanie nas na
jakimkolwiek niedociągnięciu. Robił wrażenie człowieka, którego dziewczyna nie
przyszła na umówioną randkę i chcąc, nie chcąc musi wrócić do domu i położyć się
spać tylko w towarzystwie własnym i zawiedzionej nadziei.
Już zamykał za sobą drzwi, gdy nagle zawrócił.
Wszystko w porządku, mówisz? Jednak wątpię.
Jednym wielkim susem znalazł się przy naszym dzbanku. Był to wielki aluminiowy
dzban o pojemności około dziesięciu litrów. Co wieczór musiał być wypolerowany na
błysk i napełniony czystą wodą, i o tym właśnie Geerner przypomniał sobie w ostatniej
chwili. Zrozumieliśmy i nasze serca opuściły w tym momencie jedno uderzenie że
Geerner wymyślił coś nowego.
Stał, lustrując pod kątem powierzchnię wody w dzbanie. Nie było możliwości, aby
kilka drobin kurzu nie osiadło na niej już po paru minutach.
Geerner zawył wprost fantastycznie.
Nazywasz to czystą wodą! Kim, u diabła, jest ta brudna świnia, która napełniła ten
dzbanek szczynami? Choć no tutaj, ty zasrany błotniku samochodowy!
Geerner wszedł na krzesło, a Schnitzius podał mu dzban.
...czność! Głowa w tył! Otwórz pysk!
Zawartość dzbana powoli znikała w ustach Schnitziusa, który niemal się udusił. Gdy
dzbanek był już pusty, obłąkany podoficer cisnął nim o ścianę i wypadł z sali.
Usłyszeliśmy, jak hałasuje w łazience, odkręcając kran. Po chwili chlusnął nam do sali
wiadro wody. Gdy już powtórzył tę czynność sześciokrotnie, rozkazał nam wszystko
osuszyć. Ponieważ mieliśmy tylko dwie podarte ścierki do podłogi, minęło dużo czasu,
zanim sala była znowu sucha.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]