do ÂściÂągnięcia - pobieranie - ebook - pdf - download
Podstrony
- Strona Główna
- Beaton M.C. Hamish Macbeth 02 Hamish Macbeth i śmierć łajdaka
- Montgomery Lucy Maud Pat ze srebrnego gaju 02 Pani na srebrnym gaju
- 02 Miłość ponad miłość (LOVE) Lynn Sandi
- Zelazny, Roger The Second Chronicles of Amber 02 Blood of Amber
- 2006.02 Qt ISO Maker–moja pierwsza aplikacja w Qt [Programowanie]
- Star Wars Black Fleet Crisis 02 Shield of Lies Michael P Kube McDowell
- 2007 02. Randka w walentynki 1. Thompson Vicki Lewis Niebiańskie zapachy
- Sandemo Margit Saga o Królestwie Światła 02 Móri i Ludzie Lodu
- Bots, Dennis Hotel 13 02 Das Raetsel der Zeitmaschine
- Article Addiction
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- lady.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Stanowczo, to nie było zajęcie dla niego. Bieganie, pot, walka? Na litość boską! On tworzył
plany. Organizował. Zarządzał. Zamęt rzeczywistych potyczek wolał zostawiać ludziom takim
jak Butler. Ale tym razem służący nie mógł się nim zająć. I już nigdy się nim nie zajmie, jeśli
nie uda im się wskoczyć do tego pociągu!
Chłopiec z trudem łapał oddech. Wydychane powietrze zamarzało mu przed oczami,
utrudniało widzenie. Pociąg już ich doganiał, a jego stalowe koła krzesały z torów snopy iskier
i kawałki lodu.
- Drugi wagon - wykrztusiła Holly. - Jest stopień. Uważaj, jak będziesz skakał.
Stopień? Artemis spojrzał za siebie - drugi wagon zbliżał się w zawrotnym tempie. Od
zgiełku żelastwa niemal oślepł. To niemożliwe, niesamowite, nieznośne... Tam, poniżej
stalowych drzwi! Wąska deska. Dość szeroka, by na niej stanąć. Ledwie, ledwie.
Holly lekko wylądowała na stopniu i natychmiast przywarła do ściany wagonu. W jej
wykonaniu wyglądało to tak łatwo. Mały skok i była bezpieczna, poza zasięgiem miażdżących
kół.
- No, Fowl! - krzyknęła. - Skacz!
Artemis starał się, naprawdę. Ale w ostatniej chwili zawadził o podkład czubkiem buta.
Poleciał na twarz, dla równowagi podpierając się rękami. Na jego spotkanie toczyła się bolesna
śmierć.
- Dwie lewe nogi - mruknęła Holly, chwytając za kołnierz najbardziej nielubianego
Błotnego Chłopca na świecie. Siła rozpędu poniosła Artemisa do przodu i rozpłaszczyła o
drzwi wagonu jak jakąś postać z filmu rysunkowego.
Linka przyczepiona do haka stuknęła o wagon i napięła się. Jeszcze kilka sekund, a
Holly opuści stopień wagonu równie szybko, jak się na nim znalazła! Rozejrzała się za czymś,
czego mogłaby się złapać. Pas Moonbelt rzeczywiście znacznie redukował ciężar Butlera i
Bulwy, jednak szarpnięcie mogło być dość silne, by zerwać ją ze stopnia. A wówczas nic już
ich nie uratuje.
Otoczyła ramieniem szczebel stalowej drabinki prowadzącej na dach. Zwróciła przy
tym uwagę, że po rozdartym na łokciu kombinezonie biegają czarodziejskie iskierki,
przeciwdziałając szkodliwym skutkom radiacji. Na jak długo starczy jej magii w tych
warunkach? Doprawdy, te nieustanne kuracje żadnej dziewczynie nie wyszłyby na dobre. Musi
dopełnić odnawiającego moc Rytuału, im prędzej, tym lepiej.
Zamierzała właśnie odpiąć hak od pasa i przyczepić go do szczebla, gdy nagle linka
naprężyła się i zwaliła ją z nóg. Ze wszystkich sił ścisnęła drabinkę, czując, jak paznokcie
wbijają się jej w dłoń. Prawdę mówiąc, pomyślała, ten plan jeszcze wymaga dopracowania.
Czas dziwnie się rozciągnął, elastyczny niczym gumka; Holly przez chwilę miała wrażenie, że
łokieć wyskoczy jej ze stawu. Lecz wtem pękły lodowe sople, blokujące wyjście spod nawisu, i
Butler z Bulwą wyskoczyli ze swego grobowca niczym strzała wystrzelona z łuku.
W mgnieniu oka znalezli się przy pociągu, odbili się od boku wagonu i dzięki redukcji
wagi zawiśli nad torami. Chwilowo - Holly wiedziała bowiem, że za kilka sekund siła
niewielkiej, lecz nieubłaganej grawitacji wepchnie ich pod stalowe obręcze kół.
Artemis przywarł do szczebla obok niej.
- Mogę jakoś pomóc?
Skinęła głową w stronę kieszeni na ramieniu.
- Tam. Fiolka. Wyjmij.
Artemis oderwał rzep i wyciągnął z kieszonki maleńką butelkę z rozpylaczem.
- W porzÄ…dku, mam.
- Dobra, Fowl, teraz wszystko zależy od ciebie. Na górę.
- Na górę...? - Artemis rozdziawił usta.
- Tak. To nasza jedyna nadzieja. Musimy otworzyć wagon i wciągnąć Butlera oraz
komendanta do środka. Za dwa kliki tor zakręca. Jeśli pociąg choć trochę zwolni, będzie po
nich.
- Fiolka? - Artemis pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Kwas. Do zamka. Mechanizm jest wewnątrz. Zakryj twarz i zużyj cały pojemnik.
Tylko się nie ochłap.
Zważywszy na okoliczności, rozmowa ta trwała już zbyt długo. Każda sekunda była na
wagę złota. Toteż Artemis nie tracił czasu na pożegnania.
Podciągnął się na wyższy szczebel drabinki i przywarł całym ciałem do ściany wagonu.
Wiatr szalał wzdłuż pociągu, a każdy jego poryw niósł drobiny lodu, których ukąszenia
przypominały żądła pszczół. Jednak pomimo mrozu Artemis szczekającymi zębami ściągnął
rękawice. Lepsze odmrożenie niż śmierć pod kołami.
Ruszył do góry, szczebel po szczeblu, aż wreszcie jego głowa znalazła się ponad
wagonem. Tu nie miał już osłony przed wiatrem. Silny podmuch uderzył go w czoło i przemocą
wdarł się do gardła. Mrużąc oczy przed zawieją, Artemis rozejrzał się po dachu. Tam! Na
samym środku! Zwietlik! Otoczony stalową gładzią, bez najmniejszego uchwytu w promieniu
kilku metrów. Tu nawet siła nosorożca nic by nie dała. Nareszcie miał okazję użyć rozumu.
Zadanie z kinetyki i pędu było bardzo proste - teoretycznie.
Trzymając się przedniej krawędzi wagonu, Artemis powoli wczołgał się na dach. Wiatr
wśliznął się pod jego tułów, uniósł go o pięć centymetrów do góry i niemal oderwał od pociągu.
Chłopiec zacisnął dłonie na metalowej krawędzi. Jego palce nie bardzo nadawały się do
chwytania czegokolwiek, prawdę mówiąc, przez ostatnie kilka miesięcy chwytały jedynie
telefon komórkowy. Co innego, gdyby potrzebny był ktoś, kto przepisze Raj utracony Miltona
w czasie poniżej dwudziestu minut - wówczas Artemis świetnie by się nadawał. Ale trzymanie
się dachu wagonu podczas zawiei śnieżnej?
Beznadziejna sprawa. Jednak, na szczęście, na tym właśnie polegał plan.
Czując, że za ułamek sekundy pękną mu palce, Artemis puścił krawędz wagonu i
znoszony po gładkim dachu, znalazł się wprost nad wklęsłą metalową obudową świetlika.
Doskonale, byłby mruknął, gdyby miał w płucach choć centymetr sześcienny powietrza.
Nieważne - zawieja i tak porwałaby jego słowa, zanim zdołałby je usłyszeć. Czas naglił; wiatr
tylko czekał, by wbić w chłopca lodowate palce i rzucić go na śnieżne pola w charakterze mięsa
armatniego dla goblinów.
Niezdarnie wydobył z kieszeni fiolkę z kwasem i zmiażdżył jej czubek zębami. Kropla
kwasu niemal wpadła mu do oka, jednak nie miał czasu się tym przejmować. Właściwie, w
ogóle nie miał już czasu.
Wpuścił dwie krople kwasu do otworu dużej kłódki, zamykającej świetlik. Tylko tyle
mógł poświęcić. To musiało wystarczyć.
Skutek był natychmiastowy. Kwas przeżarł metal niczym rozpalona lawa, przenikająca
przez warstwę lodu. Wiadomo, produkt wróżek, najlepsza technologia na świecie.
Kłódka z brzękiem odskoczyła i świetlik ustąpił pod naporem wiatru. Artemis wpadł do
środka, lądując na palecie beczek. Doprawdy, w tej chwili w niczym nie przypominał dzielnego
ratownika.
Kolejne szarpnięcie zrzuciło Artemisa z palety. Lądując na wznak, ujrzał przed sobą
nadrukowane na beczkach trójkątne znaki ostrzegające przed promieniowaniem. Dobrze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]