do ÂściÂągnięcia - pobieranie - ebook - pdf - download
Podstrony
- Strona Główna
- Christy Poff [Internet Bonds 09] Terms of Surrender [WCP] (pdf)
- John D MacDonald Travis McGee 09 Pale Gray for Guilt
- Chatfield Susan Wyspy Szczęścia 09 Narzeczona Lwa
- Bujold, Lois McMaster Vorkosigan 09 Brothers in Arms
- Conrad Linda Dynastia Danforthów 09 Prawo miłości
- Bunsch Karol Powieści piastowskie 09. PRZEKLŃSTWO
- Frank Jackson From Metaphysics to Ethics A Defence of Conceptual Analysis 2000
- Jackson Vina Osiemdziesiat dni niebieskich
- Jackson Lisa Teraz juz nie zapomnę
- Jackson Lilian Braun Kot, który...16 Kot, który przyszedł na śniadanie
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- lady.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- A jak zjazd rodzinny? Warto było się tam wybrać?
- Jak najbardziej! To oświecające widzieć, jak żyją inni. Będąc tam, czułem zazdrość,
ale teraz, kiedy jestem w domu, cała ta idea spotkań z krewnymi wydaje mi się nieco
przygniatajÄ…ca.
- Jak długo tam siedziałeś?
- Około trzech godzin, a gdy wróciłem, doznałem prawdziwego szoku. Myślałem, że
Koko zaginÄ…Å‚.
- Co?!
- Ta dziewczyna, hydraulik, wpuściła go pod podłogę; przeżyłem kilka denerwujących
chwili, nim go znalazłem.
- To okropne, Qwill! Wiem, jakimi uczuciami darzysz te kociaki.
- Potem miałem gościa, tę twoją sąsiadkę. Spędziliśmy razem pół godziny i przez cały
ten czas wypowiedziała może z piętnaście słów.
- To dobrze, że zaczyna się powoli rozkręcać. Cieszy mnie to - powiedziała Mildred.
- Kim jest ta kobieta? - spytał retorycznie Qwilleran. Skąd pochodzi? Dlaczego tu
jest? Wydaje się, że jest pod trzydziestkę, ale ubiera się tak, jak robiły to panie w 1935. I
najwyrazniej stać ją na wynajmowanie chaty za tysiąc dolarów miesięcznie.
- Może to biedna dziewczyna, która odziedziczyła trochę pieniędzy po starym wuju.
- I garderobę po starej ciotce. Kiedy Koko zobaczył ją pierwszy raz, zareagował jak na
widok przybysza z obcej planety. Myślę, że ona wie więcej od nas... I jeszcze jedna
ciekawostka dotycząca tej dziewczyny, Mildred; wyczuwa coś podejrzanego, jeśli chodzi o
domek Dunfieldów. Powiedziałaś jej, co się tam wydarzyło?
- Ani słowa!
- A kiedy pokazałem jej nowe skrzydło, oświadczyła: Mam nadzieję, że uda im się
dokończyć"! Zaczynam się martwić.
- Masz ku temu powody? - zdziwiła się Mildred. - Zatrudniłeś wspaniałego młodego
człowieka.
- O tym właśnie mówię. Jest zbyt dobry, by być prawdziwym. - Qwilleran przygładził
wąsy koniuszkami palców. - Clem nie maszerował w piątkowej paradzie; nie zjawił się
wczoraj w robocie; nie towarzyszył podczas zjazdu swojej narzeczonej. Maryellen
tłumaczyła, że Clem wyjechał z miasta, ale nie brzmiało to przekonująco.
- Och, Qwill! Zawsze jesteś taki podejrzliwy. To nic dziwnego, że ktoś wyjeżdża z
miasta podczas długiego świątecznego weekendu.
Qwilleran prychnął w wąsy, mruknął coś, że jest jak najlepszej myśli, i pożegnał się.
Nie wspomniał, że Koko od trzech dni stuka znacząco ogonem o parapet.
Rozdział ósmy
Qwilleran przywykł w weekendy do pobudki o wpół do siódmej rano, ogłaszanej
przez warkot samochodu Clema, wycie piły i stukot młotka. W poniedziałek jednak spał do
ósmej i tylko ciężar dwóch kotów na jego klatce piersiowej zmusił go do otwarcia oczu.
Jego wątpliwości co do miejsca pobytu stolarza nie okazały się bezpodstawne: Clem
się nie pojawił. Qwilleran spoglądał co chwila na zegarek i przygładzał nerwowo wąsy. W
końcu zadzwonił na kurzą fermę. Odebrała jakaś kobieta o znużonym głosie - matka Clema,
jak się domyślił.
- Halo, pani Cottle? Tu Jim Qwilleran. Chciałbym rozmawiać z Clemem, jeśli tam
jest.
Zapadła pełna napięcia cisza.
- Chce pan... porozmawiać... z Clemem?
- Daj mi słuchawkę - odezwał się szorstki głos męski. - Kto to jest?
- Pan Cottle? Tu mówi Jim Qwilleran. Clem wykonuje dla mnie pewne roboty
stolarskie i nie pokazał się w sobotę. Chciałbym wiedzieć, kiedy mogę się go spodziewać.
- Nie ma go w mieście - warknął mężczyzna.
- Wie pan, kiedy wróci?
- Nie wiem. Powiem mu, żeby do pana zadzwonił. - Hodowca kurczaków odłożył
słuchawkę.
Była to sytuacja, która domagała się moralnego wsparcia kofeiny, i Qwilleran
przyrządził sobie filiżankę kawy- słabszej niż zwykle, pomny nerwowego zachowania
poprzedniej nocy. Jak długo powinien czekać na Clema? Czy Clem kiedykolwiek wróci?
Nieprzyjemne mrowienie na górnej wardze narastało z każdą chwilą. Kiedy powinien zacząć
poszukiwania jakiegoś zmiennika? Czy ktokolwiek będzie chciał dokończyć robotę zaczętą
przez innego stolarza? Gdzie znajdzie kogoś, kto dorównałby Clemowi? A potem pojawiło się
palące pytanie: co stało się z Clemem Cottle?
Jego pupile ocknęły się właśnie z trzygodzinnej porannej drzemki i jeszcze nie ułożyły
się do czterogodzinnej sjesty. To była ich pora kocich psot. Yum Yum waliła w ołówek
skradziony ze stołu, a Koko paradował z przepoconą skarpetą, której Qwilleran użył do jazdy
na rowerze.
- Co mam zrobić, Koko? - spytał. - Masz zawsze mnóstwo dobrych pomysłów.
Powiedz mi, co dalej?
Koko zignorował go wyniośle, spacerując po chacie i odkurzając deski skarpetą
trzymaną między przednimi łapami.
- Chcesz mi dać do zrozumienia, że w domu jest brudno? - Qwilleran zauważył zbitki
kłaczków w narożnikach chaty i kurz pokrywający niemal wszystko. - No cóż, może i tak.
Przejechał ściereczką po krawędziach mebli i starł bez szczególnego entuzjazmu kilka
blatów.
Skarpeta przypomniała mu opowieść Cecila o babce i bochenku chleba. Osadnicy z
dawnych czasów odznaczali się swoistym poczuciem humoru. Sklep wielobranżowy dziadka
zniknął bez śladu, nie pozostał po nim nawet patyczek, jak się wyraził Cecil. Stał kiedyś na
rogu Brrr Road i Huggins Corners. W całym okręgu roiło się od widmowych wiosek i
zakątków, które rozpłynęły się w niebycie; zawsze fascynowały Qwillerana. Odzyskał swoją
skarpetę, znalazł drugą do pary, przebrał się w szorty i podkoszulek, i wyruszył na rowerze,
by odszukać miejsce, gdzie niegdyś stał sklep wielobranżowy dziadka Hugginsa.
Tylko rower wyczynowy albo wóz z napędem na cztery koła mógł poradzić sobie z
piaszczystymi koleinami Old Brrr Road, ruch zaś był tu tak niewielki, że nie przeszkadzał
chwastom. Była to kiedyś jedyna droga między Mooseville i Brrr, przemierzana przez wozy,
dyliżanse, lekarzy na koniach i pieszych, którzy nie mieli nic przeciwko temu, by odbyć
dziesięciomilową wędrówkę w celu wymiany ryb na kilkadziesiąt jajek. Gdzieniegdzie widać
było resztki jakiejś stodoły albo szczątki kamiennego komina wyrastającego z pola
nieużytków. Prymitywny most nad Ittibittiwassee nie był niczym więcej jak tylko kupą
trzeszczÄ…cych desek.
Qwilleran minął polanę ze spopielonymi resztkami pośrodku. Rozbijali tu obóz
myśliwi albo stawiali swoje namioty skauci. Zobaczył przed sobą tył niebieskiej
półciężarówki, która parkowała na poboczu, maską w stronę płytkiego rowu. Ktoś się pewnie
wybrał zapolować na czworonożne szkodniki, jak przypuszczał. Kiedy jednak podjechał
bliżej, zobaczył wymalowanego na drzwiach szalonego kurczaka.
Położył rower na ziemi i podszedł ostrożnie do wozu, lękając się tego, co może w nim
znalezć. Okna były spuszczone, a kabina pusta, lecz w stacyjce tkwiły kluczyki - nic
niezwykłego na północy kraju. Kiedy przekręcił kluczyk, motor zaskoczył, więc w baku była
benzyna. Gdzie jednak znajdował się kierowca? Qwilleran dotknął w zamyśleniu wąsa. Clem
wcale nie wyjechał z miasta", jak upierali się jego ojciec i narzeczona.
Dokonawszy tego tajemniczego odkrycia, Qwilleran stracił zainteresowanie sklepem
wielobranżowym dziadka Hugginsa. Zawrócił i ruszył w stronę wydm, nie mogąc się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]