do ÂściÂągnięcia - pobieranie - ebook - pdf - download
Podstrony
- Strona Główna
- 02 Miłość ponad miłość (LOVE) Lynn Sandi
- Laurie King Mary Russel 02 A Monstrous Regiment of Women
- J.Lynn Zostań ze mną tom 2
- Laurie King Mary Russel 07 The Game
- Antologia SF Stało się jutro 26 Nieostrość
- Napoleon Hill Myśl i bogać się
- Flux Stephen Baxter
- 137. Baxter Mary Lynn Kobieta Danclera
- Hotel dla Samobojcow
- 0810.Gold Kristi Nocne fantazje
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- yanielka.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
powinnamwiedzieć?
- Nie - zapewniła ją Ann pospiesznie i uśmiechnęła
się szerzej. - Kłopotywpracy, rozumie pani - dodała
w nadziei, że Dorothy nie będzie już jej zadawać
dalszychpytań.
jan+a43
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
141
I rzeczywiście. Przedstawicielka agencji odpowie-
działa uśmiechemi orzekła:
- To bardzo dobrze, że ma pani pracę. Tak wiele
kobiet, które czekają na dziecko, nie ma nic, czym
mogłybysię zająć.
- Wprawdzie ja mamczymsię zająć - powiedziała
Ann Å‚agodnie - ale to czekanie bardzo mnie wyczer-
puje.
- Wiem, bardzo mi przykro.
- Jakdługobędę musiałaczekać?
Dorothypodniosła się z miejsca i spojrzała na Ann
ze współczuciem.
- Bardzo bymchciała, żeby to było możliwe za
rok albo dwa lata. Może za pół roku.
- Tenostatni wariant nie jest chybaprawdopodob-
ny, prawda? - spytała Ann ze smutkiem.
- Nie, ale niewykluczony. Bądzmy więc dobrej
myśli, zgoda?
Annskinęłagłową i odprowadziłagościadodrzwi.
Dorothywyciągnęładoniej rękęnapożegnanie.
- Proszę dbać osiebie. Zadzwonię dopani.
Deszcz uderzał o szyby. Ann odsunęła kołdrę
i wyszła z łóżka. Nie czuła się wypoczęta, ponieważ
jak zwykle nie zmrużyła nawet oka. Poczłapała do
okna i lekko uchyliła żaluzje.
Zygzaki błyskawic przecinały niebo, po czymznowu
zapadała ciemność, ta sama ciemność, która już na
dobre zadomowiła się wjej duszy. Z ciężkimwes-
tchnieniem odwróciła się od okna i spojrzała na
łóżko. Dziś był poniedziałek, czyli jej wolnydzień, ale
i tak nie warto było kłaść się znowu.
%7łeby tylko dostała to dziecko. Ale to przecież
niczego nie rozwiąże, wiedziała o tym doskonale.
Jedynie Drewmógł wypełnić pustkę wjej życiu.
jan+a43
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
142
Może Drew miał rację? Może rzeczywiście jest
tchórzem? Nie, na pewno nie. Gotowa była przecież
podjąć ryzyko samodzielnego wychowywania dziecka.
No to czemu wobec tego nie dała szansyimobojgu?
Czyżby bała się, że nie sprosta jego oczekiwaniom,
nie zadowoli go? Ale jeśli nie spróbowała, to skąd
mogła wiedzieć?
Czyżbymyliła się, próbując go zmienić? Odpowiedz
była jednoznaczna: tak. Jego lekkomyślność, lek-
ceważenie pozornych świętości czyniły go właśnie
kimś wyjątkowym, tym, kogo pokochała.
Otrząsnąwszysię, Annpodeszła do szafy. Wiedziała,
co ma zrobić.
jan+a43
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
143
ROZDZIAA OSIEMNASTY
Burza minęła już wczoraj. Jezdnia przed samo-
chodemlśniła jaskrawo wsłońcu i rozgrzane, wilgotne
powietrze było wprost nie do wytrzymania.
Bluzka Ann była mokra na plecach, ale to nie
pogoda, to nerwy. Ann wciągnęła głęboko powietrze
do płuc, uchyliła okienko i uruchomiła silnik. Znaj-
dowała się niedaleko domu Drewwpołudniowoza-
chodniej części Houston. Spojrzała na zegarek. Była
siódma wieczorem. Wyruszyła pózniej niż zamierzała.
Miała umówione dwie klientki, których nie mogła
odwołać.
Wstąpiła też do firmy Drew, mając nadzieję, że
może go tamzastanie, dowiedziała się jednak, że jest
wdomu i leczysiÄ™ z grypy.
Była to elegancka, zamożna dzielnica. Z miejsca,
gdzie zaparkowała, widziała całą posiadłość. Nigdzie
żywego ducha.
Serce waliło jej tak mocno, że nie mogła się
ruszyć. Potrzebowała trochę czasu, żeby dojść do
siebie. Musiała spotkać się z Drew. Nie miała
wyboru. Nie chciała bowiemspędzić już ani jednego
dnia dłużej bez niego. Nie wiedziała, co zrobi, jeśli
onjÄ… odtrÄ…ci.
Wysiadła z samochodu. Upewniła się, czy jej
jedwabna niebieska bluzka i spodnie nie sÄ… za bardzo
wymięte. Chciała wyglądać jak najlepiej. Tak wiele
od tego zależało.
Gdydoszładodrzwi wejściowych, odzyskała już
jan+a43
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
144
spokój. To, co zamierzała zrobić, było słuszne;
przekonanie o tymdało jej siłę, dzięki której zdolna
była nacisnąć dzwonek.
Nikt nieodpowiedział. Zadzwoniłajeszczeraz.
Dojej uszudoszedł wreszcieodgłosciężkichkroków.
Zcisnęła wręku torebkę i czekała.
Drzwi otworzyłysię i stanął wnichDrew. Na jego
twarzy pojawiły się nowe bruzdy, które uwydatniały
jej wymizerowanie. Wyszczuplał. Oczy jednak nie
zmieniły się wcale, ale zniknęły te diabelskie iskierki.
- Ty...? - Jego twarz wyrażała zdumienie. I coś
jeszcze, czego jednak Ann nie potrafiła rozszyf-
rować.
Gdy w surowym grymasie zacisnÄ…Å‚ usta, Ann
zesztywniała. OBoże, on wcale się nie ucieszył na jej
widok. Zrobiła błąd. Czuła, że jej serce rozpada się
na kawałki.
Jęknęła, po czymcofnęła się kilka kroków. Wtym
momencie z twarzyDrewzniknÄ…Å‚ ten surowywyraz,
a jego miejsce zajął prawdziwyból. Annzawahała się.
- Nie odchodz - powiedział zmieszany i szeroko
rozłożył ramiona.
Annrzuciłasię kuniemui przytuliładojegopiersi.
- Och, Drew, przytul mnie.
Uścisnął ją jeszcze mocniej, rozkoszując się tą
chwilą i wyobrażając sobie, że umarł i jest wniebie.
- Kochamcię, kochamcię - szeptał. - Miałemci
to powiedzieć, tylko się rozchorowałem.
Annuniosłatwarz.
- Dlatego tu jestem. Ja też cię kocham i nie
mogłamjuż znieść myśli, że miałabym żyć bez ciebie
choćbyjedendzień dłużej.
Jegoustaszukałyjej ust wgorącympodnieceniu.
- To za mało - powiedział wzapamiętaniu. - Chcę
cię całą. Zaraz.
jan+a43
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
145
Ann nic nie mówiąc ujęła jego dłoń i położyła ją
sobie na piersi. Drewpoprowadził ją do sypialni.
Wpopołudniowym słońcu, które sączyło się do
pokoju przez żaluzje, Ann i Drewzerwali z siebie
w pośpiechu ubrania, a gdy zostali zupełnie nadzy,
wyciągnęli ku sobie nawzajemramiona.
- Marzyłemo tej chwili - wyszeptał Drewprzycis-
kając swe wargi do jej ust. - Nie wierzyłemjednak,
że kiedykolwiek nastąpi.
- Tak bardzo mi ciebie brakowało, tak bardzo.
- Wjej głosiebyłai ekstaza, i cierpienie.
- Wyjdz zamnie.
Annzamruczała rozkosznie, co takbardzolubił.
- Kiedytylkochcesz.
- Jutro.
- Atwoja matka? - Jej oczy były zamknięte, ale
usta zmysłowo rozchylone.
PalceDrewdelikatniedotknęłyjej piersi.
- Comasznamyśli?
- Czy... czy nie powinniśmyjej powiedzieć? I So-
phie? Może też Peterowi?
Drewpieścił łagodniejej szyję.
- Podwarunkiem, żejutrobędą mieli czas.
Annjęknęła i opadła najegopierś.
- Pocotenpośpiech?Obiecuję, żecię nieopuszczę.
- Jej językprzesuwał się powoli pojegopiersi.
Oboje płonęli.
- Nigdy- dodała drżąc nacałymciele.
- Nic już nie mów- powiedział Drewochrypłym
głosemi przewrócił ją na łóżko.
Gdy Ann otworzyła oczy, próbowała się ruszyć.
Nie mogła jednak. Ich ciała nadal były splecione ze
sobÄ….
- Halo, obudz się - szepnęła.
jan+a43
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
146
- Mmmm, ja wcale nie śpię.
- Czywybaczyszmi?
- Cotakiego?
- %7łe próbowałamcię zmienić. Obiecuję, że kiedy
będziesz na torze, ja... będę silna.
- Och, dziecinko - powiedział przyciskając ją mocno
do piersi i kołysząc. - Jesteś wyjątkowa.
- Już wolę cię mieć chociaż jeden dzień niż nie
mieć cię wogóle.
- Mamy przed sobą mnóstwo dni. Czy naprawdę
myślisz, że mógłbymzrobić coś, co naraziłoby to na
niebezpieczeństwo?
- Mamnadzieję, żenie.
- Możesz na mnie polegać. - Oczy Drewzwęziły
się w nagłym bólu. - To ja powinienem prosić
o wybaczenieza to, że byłemtaki upartyi nieustępliwy.
Przecież każdy miałbyprawo zareagować wten sam
sposóbco ty.
- Alenastępnymrazemsię poprawię - obiecała.
- BÄ…dz sobÄ…, kochanie.
- Nawet wtedy, kiedysiÄ™ irytujÄ™?
- Nawet kiedysiÄ™ irytujesz.
- Och, Drew.
- KochamciÄ™.
- Ja też cię kocham.
Przez dłuższą chwilę trzymał ją wobjęciach, a potem
powiedział:
- Jeśli chcesz nadal starać się o adopcję, nie będę
się sprzeciwiał.
Jego słowa rozległy się wciszy jak szmer wiosen-
nego deszczu pośród kwiatów. Ann uścisnęła go
mocno, potemodchyliła się do tyłu i spojrzała mu
woczy.
- Dziękuję ci. Chcę, żebyś wiedział, że kochamcię
jeszcze bardziej za to, co powiedziałeś.
jan+a43
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
147
- A może pomyślelibyśmy o własnym dziecku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]