do ÂściÂągnięcia - pobieranie - ebook - pdf - download
Podstrony
- Strona Główna
- Harrison_Harry_ _Narodziny_Stalowego_Szczura
- J.M. BocheśÂ„ski Sto zabobonow(1)
- Wilks, Eileen M
- Dunlop Barbara Przystanek Las Vegas
- James H. Schmitz Telzey Amberdon
- Miha Remec Iksia
- Herries Anne Rebeliantka
- SENEKA Lucjusz Anneusz MyśÂ›li
- Witches Brew Terry Brooks
- Anne Weale Islands of Summer [HR 948, MB 826] (pdf)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- moje-waterloo.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
lodówki.
- Czy napije siÄ™ pan wody sodowej? Blake potrzÄ…snÄ…Å‚
głową.
- Nie, dziękuję. Muszę już iść - uśmiechnął się do Karin.
- To było niezwykle... pouczające popołudnie. Dziękuję.
- Nie, to ja dziękuję - odparła, usiłując naśladować jego
opanowany uśmiech.
- A więc do zobaczenia - skinął głową Richardowi i ruszył
w stronÄ™ drzwi.
- Poczekaj! - zawołała Karin. - Zapomniałeś o swoim
przydziale.
Blake wrócił po słoiki ananasów i jeszcze raz podziękował.
Patrzyła, jak odchodzi i z pewną dozą satysfakcji dostrzegła,
że marynarka w jednej ręce i trzy słoiki w drugiej nieco
naruszajÄ… jego nieskazitelnÄ… elegancjÄ™.
- Pouczające popołudnie...? - spytał Richard.
RS
50
- Wekowaliśmy razem ananasy - szybko odpowiedziała.
Próbowała się otrząsnąć. - Zaraz będę gotowa. Czuj się jak u
siebie - dodała. Do tego nigdy nie trzeba było go namawiać,
pomyślała biegnąc do łazienki, by wziąć prysznic. Richard
zawsze czuł się jak u siebie.
Owszem, zrobił na niej wrażenie, gdy go poznała. Było to
rok temu. Przyprowadził go Al, chłopak koleżanki, z którą
dzieliła mieszkanie. Richard spodobał jej się. Miał ciemne
włosy i ciemne marzycielskie oczy. A przy tym był zabawny i
wesoły. Razem z Joyce i Alem spędzili we czworo wiele
miłych chwil. Richard i Al wynajmowali wspólnie mały dom.
Gdy w końcu Joyce postanowiła przeprowadzić się do Ala,
Richard zaproponował, że przeniesie się do Karin.
- Nie chciałbym rozbijać takiej świetnej czwórki -
twierdził.
- A ja nie lubiÄ™ przytulnych gniazdek dla gruchajÄ…cych
parek - odparowała Karin.
- Ależ Karin ... - próbował perswadować. - No dobrze, już
dobrze - dodał szybko. - Będziemy to traktować czysto
platonicznie. Sama musisz przyznać, że ze względów
finansowych takie rozwiÄ…zanie jest najbardziej korzystne.
Poza tym nie bałaganię tak jak Joyce i dobrze gotuję.
- A więc dasz sobie radę sam - odparła ze słodyczą.
- Doprawdy, Karin, jesteś strasznie staroświecka - orzekła
w końcu Joyce.
Przypominała sobie to wszystko, wycierając się do sucha
po prysznicu. Czy rzeczywiście jest staroświecka? Miło
wspominała wspólne życie z Joyce, a jednak często męczył ją
nieustanny zgiełk, tłumy znajomych i to, że ciągle coś się
działo. Prawdę mówiąc, odetchnęła po powrocie do
stosunkowo spokojnego domu wujostwa i cieszyła się, że
znów może w ciszy malować i robić to, co lubi.
Zdjęła gumową rękawicę, którą nałożyła, by nie zmoczyć
skaleczonej ręki. Spojrzała na opatrunek, który tak
RS
51
delikatnie nałożył jej Blake. On też mówił, że jest
staroświecka. Wślizgnęła się w tunikę tenisową i
gwałtownym ruchem zasunęła zamek błyskawiczny. Mówił
też, że nie potrafi prowadzić własnej firmy. A przecież
naprawdę niezle sobie radziła. Przynajmniej do awarii
autobusu. Zmarszczyła brwi wiążąc sznurowadła. To fakt,
że powinna była sprawdzić kilka rzeczy, choćby to
ubezpieczenie. Ale nie potrzebuje pomocy tego
zarozumialca.
Ta dziewczyna potrzebuje pomocy - rozmyślał Blake. I to
solidnej pomocy. Traktuje interes niczym hobby, które się
uprawia między czynnościami domowymi i zajęciami
sportowymi, jak na przykład tenis z tym facetem w
śnieżnobiałym stroju. Nie wzbudził w nim sympatii. Był zbyt
gładki. Mimo wszystko dobrze się stało, że ktoś im przerwał
- ciągnął w myślach Blake. Sprawy zaczęły toczyć się w zbyt
szybkim tempie. Nie zdążył nawet uświadomić jej
podstawowych zasad, którymi się kierował w stosunkach z
kobietami i od których nigdy nie odstępował. Nie miał czasu
i nie zamierzał wiązać się trwale z jedną osobą. Ten warunek
zawsze stawiał uczciwie. Jeśli więc miałby częściej widywać
Karin Palmer... O tak, rzeczywiście w porę im przerwano.
Do diabła! Nie w porę, za pózno! - uświadomił sobie, patrząc
na zegarek. Zapomniał o spotkaniu z Si Wermanem! I nie
ma nawet przyzwoitego usprawiedliwienia. Co mu teraz
powie? - Przepraszam, ale byłem pochłonięty wekowaniem?
Uśmiechnął się, patrząc na słoiki leżące na tylnym siedzeniu.
Co zrobić z tymi ananasami? W domu rano wypijał jedynie
filiżankę rozpuszczalnej kawy. A i to tylko wtedy, gdy było
już za pózno na śniadanie w barku, gdzie zazwyczaj jadał.
Przypomniał sobie ich smak - soczystość, aromat, słodycz... I
kuszące ciepło posłusznych ust Karin. Dzwięk klaksonu
przywołał go do rzeczywistości. W ostatniej chwili zdołał
wyprzedzić ciężarówkę.
RS
52
Trzy dni pózniej Karin przyciskała do ucha słuchawkę,
szczęśliwa, że słyszy jego głęboki, lekko gardłowy głos.
Jednocześnie starała się sobie wmówić, że nie czekała z
nadziejÄ… na ten telefon.
- Widzę, że jesteś osobą bardzo zajętą - mówił. -
Dzwoniłem już trzy razy.
- Naprawdę? - Za nic nie chciała okazać wątpliwości,
mimo że codziennie, gorliwie i bez rezultatu, sprawdzała
taśmę w automacie zgłoszeniowym. - Musiałam przeoczyć
informację, którą zostawiłeś.
- Nie zostawiałem żadnej informacji. Mam uczulenie na te
automaty.
- I to mówi ekspert w zakresie techniki prowadzenia
biznesu? Czy przypadkiem nie radziłeś mi kiedyś, żebym
używała tego automatu?
- No cóż, czasami bywa przydamy. Nasze badania
wykazują jednak, że oprócz kontaktów osobistych, najlepiej
sprawdza się system, który niestety już zanika. A mianowicie
żywy człowiek, odpowiadający na drugim końcu kabla. Ten
czynnik ma ogromny wpływ na wzrost obrotów firmy.
- I na wzrost kosztów jej utrzymania.
- Nie dotyczy to firm, które są pod naszą kuratelą.
Naprawdę powinnaś to przemyśleć. Poza tym coś mi jesteś
winna.
- Ja?
- Tak, właśnie ty. Przecież załatwiłem dla ciebie autobusy,
nie mówiąc już o wekach...
- To brzmi jak szantaż.
- Nic podobnego. To jedynie łagodna perswazja. A więc,
czy mogłabyś przyjść we czwartek około dziesiątej? Sam
chciałbym ci wszystko pokazać.
Karin wpatrywała się w pąk róży, znajdującej się w
małym wazoniku na biurku. Wśród leżących w nieładzie
papierów i ołówków wydawał się niedorzeczny. Równie
RS
53
niedorzeczny, jak dreszcz podniecenia, którego doznała na
dzwięk jego głosu. Sam ci wszystko pokażę - powiedział, ale
Karin wmawiała sobie, że nie tym ją przekonał. Czemuż
miałaby nie skorzystać z szansy udoskonalenia swojej firmy?
Coś wewnątrz niej drgnęło ostrzegawczo, ale zlekceważyła
ten sygnał. Nie zamierzała również zastanawiać się nad tym,
czy myśli o swojej firmie, czy o Blake'u Connorsie.
W czwartek włożyła czarną sukienkę z lnu, o klasycznie
prostej, a zarazem eleganckiej linii.-Tak, efekt wart był
ceny, którą zapłaciła. Gdy wysiadała z samochodu w
czarnych pantofelkach, z małą czarną torebką na ramieniu,
czuła się atrakcyjna, elegancka. Skierowała się do biura
Blake'a Connorsa. Jeśli zaprosi ją na lunch, to... no cóż, tym
razem nie odmówi.
- Dzień dobry, panno Palmer. Miło znów panią widzieć -
powitała ją Vickie Wentworth. Tym razem miała na sobie
bladomorelową bluzkę z miękkiego materiału,
prawdopodobnie jedwabiu, i swobodnie układającą się
spódnicę. Jak ona to robi, że zawsze wygląda tak...
stosownie, a zarazem tak kobieco? Karin poczuła się przy
niej sztywna i nieco niemodna w swoim czarnym lnie.
- Pan Connors proponował, żebym dziś przyszła i...
- Tak. Wiem. Wszystko jest ustalone. Proszę usiąść -
podniosła słuchawkę, mówiąc: - Panna Palmer już przyszła,
Pete.
Pete? Karin spojrzała na zamknięte drzwi prywatnego
gabinetu pana Connorsa. Powiedział przecież...
- Jesteś już. To świetnie - mówiła panna Wentworth.
Karin odwróciła się z nadzieją. Ale to nie był Blake.
- Pete, pozwól, to panna Palmer z agencji turystycznej
- zwróciła się do wchodzącego. Był to drobny mężczyzna
średniego wzrostu w grubych rogowych okularach. - To pan
Peterson, szef działu obsługi klientów.
RS
54
[ Pobierz całość w formacie PDF ]