do ÂściÂągnięcia - pobieranie - ebook - pdf - download
Podstrony
- Strona Główna
- Austen, Jane Pr
- SENEKA Lucjusz Anneusz MyśÂ›li
- Carroll Jenny _Cabot Meg_ PośÂ›redniczka 01 Kraina cienia
- Irving, Jan [Lightning Strikes 01] The Viking in My Bed
- Goldrick Emma Panna Latimore
- JaroszyśÂ„ski Piotr Od morza Czerwonego do gett Europy
- 8_14
- Jerry Pournelle Falkenberg 3 Go Tell the Spartans
- Love of Life and Other Stories [Jack London]
- 249. Metcalfe Josie Wć™drowcy
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- szkolmor.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wrócił do niego.
- Nie zdaje mi się, Beniaminie, bardzo jeszcze osłabiony jesteś - pójdz lepiej, razem do czółna
wsiÄ…dziemy. Oprzyj siÄ™ na mnie, ja ciÄ™ poprowadzÄ™.
- Oh! nie, nie, jeszcze nie wstawaj pani, mnie tak najlepiej, jak teraz jestem! - i w istocie mnie tak
najlepiej było. Czułem, że niby fale ciepła, jasności i życia uderzały o pierś moją, a pierś wzbierała nimi
powoli lecz bezprzestannie. Sama wzmianka o jakiej bądz zmianie miejsca przejmowała mnie niepojętą
trwogą. Zamek i łódka, te wyrazy szczególniej dziwnym rozdrażnieniem wstrzymywały prawie przystęp
sił wracających. Ach! gdyby ona była raczej o moim domku wspomniała, gdyby ona tak poszła ze mną,
jak ja z nią pózniej poszedłem - kto wie? może to była chwila stanowcza? chwila, w której się losy
nasze ważyły, w której ja mogłem ją przyciągnąć ku sobie i kołem ducha mojego zakreślić, i
ukochaniem moim na całą naszą wspólną przyszłość zaczarować! Inaczej się stało - powstydziłem się
ubóstwa mojego - zle mówię, pożałowałem tylko mojej pięknej w niskie progi i w nieozdobne ściany,
nie śmiałem żądać, aby ona w moją stronę poszła i gdy mi się zdało, że mię przez litość odstąpić nie
zechce, nie może, przyrzekłem wreszcie, iż jej stroną pójdę.
- Ale zostańmy tu, zostańmy tu jeszcze - prosiłem się jako dziecko i obwijałem sobie szyję białym jej
ramieniem.
- Czyż nie masz dość już mocy, by choć na chwilę powstać? - pytała mię łagodnie.
- O! to nie o moc chodzi - odpowiedziałem jej - ja chcę tylko użyć daru Cypriana. On śmiercią swoją
kupił dla mnie zjawienie się twoje - ty musiałaś przyjść, musiałaś mię tak objąć wskrzeszającym
uściskiem, tak przytulić do łona swojego, bo on kazał i umarł.
- Cicho, cicho, znów ci gorączka wraca, a ja nie lubię maligny.
- Możebyś chciała tak szydzić i żartować ze mnie jak w owej nocy, piękna, czy pamiętasz ją? Oh, ja się
niczym nie zrażę, ja żadnemu złemu już nie uwierzę nigdy, bo ty mię kochać będziesz - widzisz sama,
jak wszystko się składa według myśli Cypriana - ja cierpiałem, mnie śmierć zagrażała, a ty zstąpiłaś ku
mnie, wzięłaś na ręce, życie przywołałaś ubiegłe. Jakże ty mię kochać będziesz musiała, kiedy to się
tak wielką miłością kocha tych, którym się dobrze czyni. Wszak prawda, piękna moja! Chociażbyś serce
wyrzuciła z swej piersi, choćbyś wszelkiemu zaprzeczała uczuciu, choćbyś wzgardą i nienawiścią na cały
świat ten cisnęła - jeszcze, jeszcze wtedy kochać byś musiała tego, który by w potrzebie wsparcie, w
niebezpieczeństwie życie przyjął od ciebie. Powiedz mi, żebyś go kochała - choć tylko na wrażenie
przyjemne, na jedno słowo poczciwe, na jedną miłą pamiątkę. Oh! powiedz mi, żebyś go kochała!...
Uśmiechnęła się, lecz jej wzrok obojętny, zimny, ledwo zdziwiony trochę, padł mi jak ołów na czoło.
- Chcesz koniecznie dobry uczynek wmówić we mnie, Beniaminie - rzekła prawie wesołym głosem - nie
uda ci się - dość piękną jestem, bym się bez pożyczanych zasług obejść mogła. %7łe tu jestem, że tobie
przytomność wróciłam w tej chwili właśnie, gdy głowy twojej moje ręce dotknęły, wszystko to jest
przypadkiem jedynie. Sam osądz. Zmęczyła mię już uczta, której początek widziałeś - trwała trzy dni i
trzy noce. Podróżni żegnali się, mijając mój zamek - strach padł na okolicę, bajeczne wieści po kraju
się rozeszły. Ale, bo też prawda, że wielkie, bardzo wielkie obchodziłam święto... - i na tym słowie
umilkła przez chwilę... i zamyśliła się.
- Jakie święto? - spytałem jej.
- Oh! wyobraz sobie, że na przykład święto twojemu świętu podobne - wracałam do życia i najpierw
zdawało mi się, że odzyskałam wszystko tak, jako niegdyś było, ale dzisiaj nad ranem spostrzegłam, że
mi czegoś brakuje - zaczęłam szukać, szukać - znalezć ani przypomnieć sobie nie mogłam, ogarnęła
mię czczość i nuda. Zniknęłam więc gościom moim, rzuciłam się w tę łódkę i z wodą popłynęłam. Ach!
jak mi dobrze było! Może w godzinę potem słońce zaczęło wschodzić - ja tak lubię słońce - a woda! co
za prześliczna woda była w rzece! pod uderzeniem wiosła przelewała mi się niby krwią najczystszego
metalicznego blasku, a jakie srebrne rozesłały się po błoniach mgliste tumany, to wyraznie wielkie
morza, jeziora i stawy - dachy domów pływały po nich jak wysepki maleńkie, a drzewa majaczyły jak
duchy olbrzymów. Nie mogłam się dość nacieszyć tym wszystkim, gdy niespodziewanie wśród krzaków
ujrzałam postać jakąś nad brzegiem leżącą. Bardzo prędko poznałam cię, bo mam wzrok bystry i
wierną pamięć, ale nie zawołałam, bo mi się podobałeś w tym uśpieniu swoim - pięknie ci było, jak
gdybyś ty, młody bożek szklistych nurtów rzeki, dobrowolnie w wieczystą nieruchomość przyległ u jej
boku - świeże gałązki wierzbiny powikłały się niby wieńce i korony nad głową twoją - płaszcz twój
ułożył się w snycerskiej dokładności fałdy - woda jak rozkochana nimfa całowała białe stopy twoje.
Długo bardzo przypatrywałam ci się z zachwyceniem; na koniec widząc niezmierną bladość twej twarzy,
przyszło mi do myśli, że może już nie żyjesz, wtedy...
- Oh! widzisz, że wtedy pożałowałaś mnie i pomoc przyniosłaś.
- Nie, Beniaminie, wtedy pożałowałam tylko piękności twojej, obrazka mojego - chciałam na dłużej
trochę zasłonić cię przed słońca upałem i przed dziobami kruków żarłocznych. Wysiadłam więc na ląd,
rozpostarłam nad tobą tę, którą widzisz, zasłonę i gdy mi wypadło głowę twoją w głębszy cień jeszcze
usunąć, wzięłam ją do rąk; a ty wtedy westchnąłeś i ożyłeś...
- To więc tak było tylko?...
- Tak, moje dziecko - lecz skądże nowe łzy w oczach?
- Z choroby i z żalu - nie pytaj mię, pani...
- I owszem, ja chcę wszystko wiedzieć - wszystko i zawsze, no, przyznaj się chłopcze. Może się we
mnie od owego wieczora szalenie pokochałeś, a widząc, żeś nie kochany, chciałeś sobie życie
odebrać?... Ja ci tego za złe nie wezmę.
- Oh! Boże! Boże! jakież domysły okropne, jakaż spokojność kamienna... Nie, nie, Cyprian skłamać
musiał chyba.
- Któż to jest ów Cyprian, którego już po raz drugi wspominasz?
- Cyprian jest ten, co powiedział, co mi pokazał, że ty mnie kochać będziesz...
- Dziwna rzecz, nie znam go wcale - a jednakże zaczekaj... kochać... kochać ciebie - oh! czy to ja nie
tego szukałam właśnie... Kto wie? czemuż ja bym cię kochać nie miała?
- Kobieto! nie powtarzaj słów takich, one zabijają, zabijają!...
- A toż dlaczego, Beniaminie, jeśli prawdą będą? - i nagle słońce wszystkimi promieniami zagrało po
szklistości jej ciemnozielonych oczu. - Jeśli prawdą będą, jeśli ja cię ukocham - ożyję zupełnie, nowym
[ Pobierz całość w formacie PDF ]