do ÂściÂągnięcia - pobieranie - ebook - pdf - download
Podstrony
- Strona Główna
- w Joanna D'Arc Boża wojowniczka PEŁNA WERSJA
- Haasler Robert Zbrodnie w imieniu Chrystusa
- Gromek Illg Joanna Skarby
- De Sade D. A. F. Zbrodnie miĹoĹci
- D J Manly & A J Llewellyn [Blood Eclipse 04] Apocalypse (pdf)
- Graśźyna Mć czkowska Powiedz, śźe mnie kochasz mamo(1)
- Hegel The Phemenology of Mind
- 03 The Twilight Watch
- Cartland Barbara MiśÂośÂć w Pirenejach
- Jeffrey Lord Blade 23 Empire of Blood
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- lady.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Nie, żadne loki! Ale nie, nie taki ulizany, one mu jakoś rosły, te włosy... Trochę ja-
śniejsze chyba... I krótsze, takie ostrzyżone normalnie, po męsku. I mnie się wydaje, że gęst-
sze miał...
Nie zwalniając Marlenki, którą jakoś miło mu było mieć pod ręką, Wozniak ściągnął
Annę Bobrek.
Spokojna, opanowana kobieta weszła, spojrzała i zamarła. Skamieniała na chwilę, dech
jej zaparło, milczała, wpatrzona w twarz na ekranie. Wozniak z szalonym zainteresowaniem
wpatrywał się w piękną twarz w naturze.
- No i co? Poznaje pani?
Anna Bobrek postarała się odzyskać przyrodzone możliwości biologiczne.
- Nie rozumiem - powiedziała po długiej chwili milczenia. - To jest pan Bartosz. Czy
pan mi pokazuje sprawcę przestępstwa, czy ofiarę?
- Ofiarę, proszę pani. Nieboszczyka, znalezionego na działkach przeszło dziesięć lat te-
mu.
- Wciąż nie rozumiem. Niemożliwe. Czy to znaczy, że Bartosz nie żyje? Pan go szuka,
81
a on nie żyje?
- Dokładnie tak, proszę pani. Jeśli to on, całkowicie nie żyje.
- O Boże jedyny...!
Przyglądający się z boku współpracownik komisarza czym prędzej podsunął jej krzesło
porzucone przez Marlenkę, na którym od razu usiadła. Znów pomilczała długą chwilę.
- Ja... jestem... zaskoczona. Nie przypuszczałam... Nie spodziewałam się... Myślałam...
- Co pani myślała?
- Myślałam, że jest... podejrzany...
- Owszem, był podejrzany. Ale jeżeli zwłoki są jego zwłokami, podejrzenie raczej upa-
da. Samobójstwo wykluczone. Nadal musimy szukać sprawcy.
Anna Bobrek spojrzała jakoś dziwnie, otworzyła usta, zamknęła i wzięła głęboki od-
dech.
- Ja to muszę przemyśleć - powiedziała cichutko. - Muszę się zastanowić. Nie teraz,
proszę.
- Pani wie o nim coś więcej?
- Nie teraz...!!!
Wozniak nie był idiotą. Mimo własnych, potężnych doznań, bo sprawa mu się odwraca-
ła do góry nogami, zorientował się, że za chwilę ta kobieta wybuchnie atakiem histerii, nie
zdoła się opanować, nie będzie żadnego przesłuchania, tylko walka z szokiem, przyjedzie po-
gotowie, zabierze ją i on sam ptasie łajno uzyska, a nie upragnioną wiedzę. Odesłał ją czym
prędzej do wolnego chwilowo pokoju dla kłopotliwych aresztantów i kazał dać wody. Konia-
ku, niestety, nie miał pod ręką.
Teraz wziął te dwie młodsze zołzy. Razem. Zorientował się już, że ich prywatne uwagi,
wymieniane między sobą, są znacznie cenniejsze, niż wszelkie odpowiedzi na urzędowe py-
tania. Proszę bardzo, niech też nimi wstrząśnie i niech pogawędzą prywatnie ile im się żywnie
spodoba.
- O, rany boskie - jęknęła prawie od razu Joanna. - Niech ja dom i ojczyznę porzucę, to
przecież prawie Bartosz!
- Jak dla mnie, może być Bartosz, ale trochę nieścisły - skrytykowała zimnym głosem
Rościszewska. - Gdzie tu twórca...? A, to pan. Niech mu pan przedłuży rzęsy. I zagęści, mają
wyjść takie na Gretę Garbo.
Grafik z żywą uciechą spełnił polecenie.
- Włosy też ciut dłuższe, tak z centymetr - dołożyła Joanna już bez żadnych jęków, za to
z niechęcią. - Dobrze, że jest w fazie twórczej, na komputerze, bo ten łysy czerep na wydruku
82
kazałby mi się mocno zawahać. Profile w porządku, doróbcie im włosy. Ale i tak chciałabym
wiedzieć, co się dzieje. %7łarty sobie robicie?
Rościszewska porzuciła grafika i obejrzała się.
- To ma być głowa z gąszczu mojej ciotecznej babci? - przyłączyła się grzecznie.
Wozniak poczuł się rozczarowany, niecierpliwie oczekiwał ich rozmowy wzajemnej i
nie wiedział, jak do niej doprowadzić. Na razie wpatrywały się w stworzone oblicza, jedno
łyse, drugie z włosami i oceniały je, jakby miały dać nagrodę autorowi za lepsze zdjęcie.
One chyba nie wiedzą, co widzą...
- To jest odtworzenie twarzy ofiary, znalezionej na działce państwa w tym wykopie -
rzekł z naciskiem.
- Głowa z gąszczu od ciotecznej babci. Razem, głowa i szkielet, stanowią całość.
Sprawdzone.
Popatrzyły na niego z niesmakiem, chociaż trochę tępo.
- Tak jak te prehistoryczne jaszczury? - upewniła się Rościszewska. - Tu szczęka, tam
ogon, ale pasują do siebie?
- Teraz jaszczury badają na węgiel C - zauważyła Joanna. - Nie wiem, co to jest węgiel
C, bo samo C, to węgiel, taki pierwiastek, ale skoro jest, niech sobie będzie.
- Ostatnio chyba DNA...? Też nie wiem dokładnie, co to jest, ale protestować nie zamie-
rzam.
Przez chwilę kontemplowały wszystkie wizerunki w milczeniu i wyraznie pozbywały
się zaskoczenia.
- W tej sytuacji zaczynam wątpić w łopatę - zauważyła Joanna krytycznie.
- Zwariowałaś. To uważasz, że czym mu ten łeb uciął? Mieczem?
Zwariowały obie, pomyślał Wozniak. Ale nic, grunt, że wreszcie gadają do siebie...
- Miecza nie ostrzył - stwierdziła stanowczo Joanna. - Bagnet owszem, ale miecza nie.
Ja w każdym razie nie widziałam.
- A bagnet widziałaś?
- Nawet go używałam. Bardzo poręczne narzędzie.
- Ale wychodzi mi, że to w ogóle nie on. To jego.
- I uwierzysz, że jego własną łopatą?
- W nic nie wierzę. O ile dobrze pamiętam, to się kiedyś nazywało pic-fotomontaż.
Kantują, bo czegoś od nas chcą, ale nie wiem czego.
Obie stały przed dwiema podobiznami, uwłosioną i łysą, i nadal przyglądały się tej
uwłosionej. Joanna wzruszyła ramionami.
83
- Po namyśle, w łopatę gotowa jestem uwierzyć. Wyrwał mu z ręki... Nie, wyrwanie
odpada, chwycił stojącą gdzieś obok. Ona jest nieco wklęsła...
- A nie wypukła? - zainteresowała się Rościszewska. - U ciotecznej babci znalazłam
wypukłą.
- Zależy, z której strony patrzeć. Ale tu wklęsłość ważniejsza. Jeśli wziął dobry zamach
i ciachnął, odrzuciło ten czerep jak łyżką kartofel. Wklęsłość go utrzymała. I nadała kierunek.
- Takiego wykształcenia technicznego ja nie posiadam. Pewnie masz rację, tylko nie
umiem sobie wyobrazić, że on nie żyje. Kto go mógł tak pięknie załatwić?
Wozniak zaczął tracić cierpliwość.
- Czy pan Bartosz miał wrogów?
Obie znów spojrzały na niego, teraz z politowaniem.
- Jak wąż ogon. Wyłącznie - odparła chłodno Joanna.
- Pani jakiegoś zna?
- Osobiście żadnego. Ale możliwe, że pani Bobrek na jakiegoś trafiła, bo o ile wiem,
pochodzą z dawniejszych czasów. Teraz wierna kapłanka nie musi już milczeć jak głaz.
Wozniak był dokładnie takiego samego zdania, od początku czuł, że pani Bobrek ukry-
wa różne tajemnice. No nic, ma ją pod ręką.
- Raz mówił, że ktoś go ganiał po jakimś lesie z bronią palną w ręku - włączyła się tro-
chę żałośnie Marlenka z niewygodnego krzesełka w kącie. - I strzelał.
Wozniak ożywił się gwałtownie.
- Kto? Kiedy? Dlaczego? Zna pani jakieś szczegóły?
- A skąd. On nawet jak coś mówił, to tak, żeby nie można było zrozumieć. Zawsze był
tajemniczy. Raz tylko coś takiego do mnie powiedział.
- A nie miało to być ostrzeżenie, że nikomu nie można wierzyć i zawsze należy zacho-
wać ostrożność i przezorność? - podsunęła zgryzliwie Joanna.
- Chyba miało - zastanowiła się Marlenka. - Bo pamiętam, że jechałam na jakąś wy-
cieczkę, jeszcze w szkole, a on mnie pakował. I tak zabezpieczał, że o mało od tego nie zwa-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]