do ÂściÂągnięcia - pobieranie - ebook - pdf - download
Podstrony
- Strona Główna
- Charlene Roberts [Art of Love] A Gentleman's Savior [EC Voyager] (pdf)
- Robert M. Howard Getting a Poor Return, Courts, Justice, and Taxes (2009)
- Roberts Nora Irlandzka trylogia 01 Klejnoty słońca
- Jordan_Robert_ _Kolo_Czasu_t_2_cz_2_ _Kamien_lzy
- Roberts_Alison_ _Jedyny_w_swoim_rodzaju
- Alarm dla Polski Jerzy Robert Nowak
- Haasler Robert Zbrodnie w imieniu Chrystusa
- Bazy Danych Robert Chwastek
- Roberts Nora_Kuzyn z Bretanii
- James H. Schmitz Telzey Amberdon
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- ptsmkr.pev.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dawczego, lecz na zawsze stracilibyśmy niezależność. Stalibyśmy się siłami na-
jemnymi.
To wszystko? zapytałem.
Hm. . . tak. Przedyskutujmy propozycje i przystąpimy do głosowania.
Powinien tam być jeszcze paragraf gwarantujący prawo do siedzenia wie-
czorem przed domem i śpiewania murzyńskich pieśni nabożnych!
Tylko bez dowcipów, Dan. Musimy tak zrobić.
Ja wcale nie żartuję. Niewolnik musi mieć jakieś przywileje, żeby się nie
buntował. W porządku, teraz kolej na mnie?
Proszę, mów.
Złożyłem kontrpropozycję, nad którą już długo rozmyślałem. Chciałem mia-
nowicie wstrzymać produkcję. Jake Schmidt, kierownik naszego warsztatu, był
dobrym fachowcem, ale zbyt często, jak na mój gust, studził we mnie twórczy
zapał, zmuszając do załatwiania jakichś spraw związanych z produkcją. Trudno
się w tej sytuacji dziwić, że konsekwentnie omijałem fabrykę w dzień, pracu-
jąc głównie w nocy. Ciągle skupowaliśmy elementy konstrukcji z wojskowego
demobilu, zamierzając uruchomić nocną zmianę, więc wiedziałem, iż przyjdzie
czas, gdy nie będę mógł poświęcić nawet chwili na twórczą pracę, niezależnie od
tego, czy ten bzdurny plan wyścigu z General Motors i Consolidated wszedłby
32
w życie. Nie mogłem się rozdwoić: być jednocześnie wynalazcą i szefem pro-
dukcji. Dlatego zaproponowałem, żeby nie zwiększać, lecz ograniczyć produkcję,
i sprzedać licencję na Dziewczynę na posługi i na Czyściocha Williego . Niech
je wytwarza i sprzedaje ktoś inny, natomiast my zgarnialibyśmy tylko opłaty li-
cencyjne. Kiedy skończymy Uniwersalnego Franka , znowu sprzedamy licencję.
Jeżeli Mannix będzie chciał ją kupić i zaproponuje więcej niż inni, okay! Wów-
czas zmienimy nazwę na Korporacja Badań Automatyki Davis i Gentry ,
zostaniemy we trójkę z jednym lub dwoma mechanikami, którzy będą pomagać
w przygotowywaniu nowych wyrobów. Ja będę spokojnie kombinował, a Miles
i Belle równie spokojnie będą liczyć wpadające do kiesy pieniążki.
Miles pokręcił wolno głową.
Nie, Dan. Wierzę, że sprzedaż licencji przyniosłaby nam jakiś zysk. Ale na
pewno nie tak wielki, jaki zgarnęlibyśmy, angażując się w ten interes sami.
Do diabła, Miles, właśnie o to mi chodzi. Tylko że wtedy sprzedaliby-
śmy dusze ludziom od Mannixa. A co do pieniędzy, ile chcesz? Nie możesz mieć
wszystkiego naraz.
Wszystkiego nie potrzebujÄ™.
To czego chcesz?
Podniósł głowę.
Dan, ty pragniesz być wynalazcą. Realizując swój plan, w krótkim czasie
staniesz się jednym z lepszych konstruktorów w tej branży. Ale ja chcę kierować
wielką firmą. Naprawdę wielką. . . To moje powołanie. Popatrzył na Belle.
Nie mam zamiaru spędzić reszty życia jako dyrektor handlowy fabryczki z kilku-
osobową załogą i wynalazcą-pustelnikiem.
Osłupiałem.
Ejże, mój drogi, w Sandii mówiłeś inaczej. Chcesz wypłynąć na szerokie
wody?. . . Droga wolna. Belle i ja nie chcielibyśmy, żebyś odszedł. . . ale jeśli tak
na to patrzysz, myślę, że mógłbym przelać wszystko na hipotekę i spłacić cię. Nie
chciałbym, żeby ktoś z mojego powodu miał związane ręce.
Byłem zaskoczony, ale skoro staruszek Miles rwie się jeszcze do czynu, to nie
mam prawa narzucać mu swego zdania.
Nie, nie zamierzam odejść, tylko rozszerzyć nasze wpływy. Słyszałeś moją
propozycję. Proponuję przystąpić do głosowania.
Nie ukrywałem zdziwienia.
Trwasz przy tym, żebyśmy to rozwiązali jak konkurenci, a nie jak przyja-
ciele? Dobrze. Belle, głosuję przeciwko. Zapisz to. Ani myślę poddawać swego
stanowiska pod głosowanie. Porozmawiamy spokojnie, niech każdy powie, co mu
leży na sercu. Chcę, żebyś był usatysfakcjonowany, Miles.
Przeprowadzimy głosowanie formalne, ściśle według regulaminu. Miles
uparcie forsował swój projekt. Policz głosy, Belle.
33
Tak, proszę pana. Miles Gentry głosuje akcjami numer. . . Przeczytała
rząd seryjnych liczb. Jak głosujesz?
Za.
Zapisała to w notatniku.
Daniel B. Davis, głosuje akcjami numer. . . znów przeczytała mnóstwo
telefonicznych numerów, nie słuchałem jednak, uważając to za czystą formalność.
Jak głosujesz?
Przeciwko. W ten sposób sprawa upada. Jest mi przykro, Miles.
Belle S. Darkin kontynuowała głosuje akcjami numer. . . jeszcze
raz wyrecytowała rząd liczb. Głosuję za.
Szczęka mi opadła, z wysiłkiem łapiąc powietrze wystękałem: Ależ, ko-
chanie, nie możesz mi przecież tego zrobić! Oczywiście, to są twoje akcje, ale
bardzo dobrze wiesz, że. . .
Przeczytaj wynik warknÄ…Å‚ Miles.
Większość jest za. Propozycja została przyjęta.
Zapisz to.
Tak, proszÄ™ pana.
Przez następne pięć minut w pokoju panował obłędny chaos. Najpierw krzy-
czałem na Belle, potem próbowałem ją przekonać, w końcu zrugałem ją wrzesz-
cząc, że to po prostu świństwo to prawda, że przepisałem te akcje na nią, ale
wiedziała równie dobrze jak ja, że wcale nie miałem zamiaru pozbawiać się kon-
troli nad firmą, że był to po prostu prezent zaręczynowy i nic więcej. Rany boskie,
przecież jeszcze w kwietniu zapłaciłem podatek dochodowy za te akcje! Jeżeli po-
trafiła zrobić mi taki numer będąc tylko moją narzeczoną, do czego będzie zdolna
po ślubie?!
Popatrzyła mi prosto w oczy i jej twarz wydała mi się zupełnie obca.
Danie Davis, jeżeli sobie wyobrażasz, że po tym wszystkim co od ciebie
usłyszałam, jesteśmy jeszcze zaręczeni, to jesteś znacznie głupszy, niż myślałam.
Zwróciła się do Gentry ego. Odwieziesz mnie do domu, Miles?
Oczywiście, moja droga.
Zacząłem coś bełkotać, ale nagle zamilkłem i wyskoczyłem z pokoju jak obłą-
kany, nie zdążywszy włożyć kapelusza. Miarka się przebrała, musiałem opuścić
to miejsce, inaczej prawdopodobnie zabiłbym Milesa ale tylko jego, gdyż Belle
nie mógłbym nawet tknąć.
Zrozumiałe, że spędziłem bezsenną noc. Około czwartej rano zwlokłem się
z łóżka, wykonałem kilka telefonów, i o piątej trzydzieści zajechałem przed wła-
sną fabrykę furgonetką. Podszedłem do bramy, chciałem ją otworzyć i podjechać
do rampy, żeby zabrać z warsztatu Uniwersalnego Franka ważył osiemset
kilogramów. W bramie zamontowany był nowy zamek.
Przelazłem przez plot, co przypłaciłem kilkoma zadrapaniami. Ruszyłem do
warsztatu. Ale i tam wymieniono zamek. Oglądałem go i zastanawiałem się, czy
34
łatwiej będzie wybić okno łokciem, czy wyjąć z ciężarówki lewarek, gdy nagle
usłyszałem wołanie: Hej, ty tam! Ręce do góry!
Rąk nie podniosłem, ale się odwróciłem. Jakiś facet w średnim wieku mierzył
do mnie z pukawki tak wielkiej, że można by nią zbombardować miasto.
Kim pan jest, do diabła?!
A kim pan jest?
Jestem Dan Davis, główny inżynier tego zakładu.
Aha. Odprężył się trochę, ale ciągle trzymał mnie na muszce. Opis
by odpowiadał. Ale jeżeli ma pan z sobą jakiś dokument, wolałbym go obejrzeć.
A to po co? Kim pan właściwie jest?
Ja? Nie może mnie pan znać. Nazywam się Joe Todd i należę do Pustynnej
Służby Ochronno-Patrolowej. Prywatna licencja. Powinien pan wiedzieć, kim je-
steśmy; już od paru miesięcy chronimy wasz obiekt. Dzisiaj w nocy mamy jednak
szczególne zadanie.
Rzeczywiście? Jeśli więc ma panu klucze do warsztatu, proszę mi je dać,
chcę się dostać do środka. I proszę przestać mierzyć we mnie z tego gnata.
Niestety, panie Davis, tego nie mogę zrobić. Po pierwsze, nie mam klucza.
A po drugie, dostałem specjalne instrukcje dotyczące pańskiej osoby. Nie może
pan wejść. Wyprowadzę pana przez bramę.
Bramę chcę również otworzyć, w porządku, ale przede wszystkim chcę
wejść do środka.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]