do ÂściÂągnięcia - pobieranie - ebook - pdf - download
Podstrony
- Strona Główna
- Watson Jude Uczen Jedi 6. Niepewna Sciezka
- Angela Marsons Niemy Krzyk
- Casey niszczenie waluty
- caterina antonio socci
- 58. Conan i skarb Tranicosa (The Treasure of Tranicos) 1988
- Mychael Black TheDukesHusband
- Christine Price Soul Bond (pdf)
- 0903. Dunlop Barbara Skandale w wyśźszch sferach 04 Prawdziwe szcz晜›cie
- Caminos de Autorealiz. Sup. Tomo III
- 50 12
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- lady.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wszystkim, co powiedziała mi na temat partnerów matki, ale z drugiej strony... no wiesz, o tym, jak
zachowywała się wobec ciebie, a przede wszystkim Kierona...
Ja tam wiem, co myślę. Jest tak, jak sama mi kiedyś powiedziałaś. Dziewczyna jest w
strasznym stanie. Nienawidzi samej siebie. Wścieka się na cały świat. Sama prosi się o kłopoty...
I dostaje je. Mogła mieć szansę z wujkiem, prawda?
Ale z drugiej strony, jeśli naprawdę jej dotykał...
Wierzysz w to? Bo ja nie. Wstałam. Bolały mnie plecy. Potrzebuję kawy i
papierosa. Ty też nie wierzysz, prawda? Ale wiesz co... tak naprawdę to nie robi żadnej różnicy.
Nieważne, czy ona sama w to wierzy, czy nie; ja się nie dziwię, do cholery, że jest w tak fatalnym
stanie. A jest. To nie jest przypadek rozpieszczonego bachora czy zbuntowanej nastolatki. To dość
przerażające, nie sądzisz?
Mike też wstał.
Jeszcze jak, kochanie. A my nie jesteśmy lekarzami. Naprawdę powinniśmy dalej się w
to angażować? No wiesz, jeśli szukanie opiekuna dla niej ma potrwać, to czy chcemy mieć ją u
siebie w międzyczasie? A poza tym... opiekuna dla niej? Niby kto się nią zajmie? Jeśli nie ty, to
kto? Sam nie wiem, skarbie. Może tym razem powinniśmy się wycofać...
Ależ nie możemy, Mike. Chyba nie zniosłabym mieć czegoś takiego na sumieniu. Jaką
szkodę moglibyśmy jej wyrządzić, gdybyśmy i my ją odesłali?
Kochanie, to naprawdę mocno wykracza poza nasze obowiązki. Mówię tylko, żebyś się
nad tym zastanowiła. %7łebyś pomyślała, jaki to będzie miało wpływ na nas wszystkich.
I pomyślałam. Myślałam o nas wszystkich, o tym, ile nas to kosztuje. Martwiłam się o
Mike a, a przede wszystkim martwiłam się o Kierona. Czy to było fair z mojej strony stawiać
potrzeby tego skomplikowanego dziecka przed ich potrzebami?
Kładąc się wieczorem do łóżka, wciąż zmagałam się z poczuciem odpowiedzialności. Nie
mogłam wiedzieć, że za mniej niż tydzień nasze dotychczasowe problemy będą nam się wydawać
zupełnie nieistotne.
Rozdział 18
Sophia, kochanie. No już! Pora wstawać!
Był piątek rano, ostatni dzień szkoły przed Wielkanocą. Byłam w kuchni i nastawiałam
jajka na śniadanie. Na górze panowała podejrzana cisza. Zawołałam jeszcze raz, tym razem idąc już
po schodach.
Sophia! Pobudka! Spóznisz się, jeśli się nie pospieszysz!
I znów nie dostałam żadnej odpowiedzi.
Typowe, pomyślałam, wspinając się na piętro. Wczoraj wieczorem trochę się już
kłóciłyśmy o szkołę; Sophia jęczała, że w ogóle musi iść.
To ostatni dzień powtarzała. Nikt nie przychodzi do szkoły w ostatni dzień. Nie
ma po co. Przecież w ogóle nic nie robimy.
Ale ja byłam nieugięta, tak samo jak zawsze z dwójką własnych dzieci.
Nie obchodzi mnie, co robią inni oznajmiłam stanowczo. Idziesz do szkoły,
koniec, kropka.
Nie miałam powodów sądzić, że nie pogodziła się z losem, kiedy mój budzik rozległ się o
siódmej, a jej, jak zwykle, o siódmej piętnaście. To był mój sygnał do wstawania. Sophia szła pod
prysznic, a ja schodziłam na dół i brałam się do śniadania. Kiedy ona się ubierała i szykowała do
szkoły, ja wymykałam się do oranżerii na szybką kawkę i papierosa. Dziś było wyjątkowo ciepło,
więc wyszłam sobie do ogrodu, by móc nacieszyć się spokojem i samotnością (tylko Bob
dotrzymywał mi towarzystwa). Miałam pięć niezakłóconych minut tylko dla siebie. Był piękny
wiosenny poranek, słońce już świeciło i przesiewało jasne cętki przez różowy baldachim kwitnącej
jabłoni.
Ale tego ranka, kiedy wróciłam do kuchni, Sophii wciąż nie było. Dotarłam pod drzwi jej
pokoju.
Sophia powiedziałam, pukając. Nie śpisz, skarbie?
Znów nie dostałam odpowiedzi. Coraz bardziej zaniepokojona, że może to coś związanego
z chorobą, przekręciłam gałkę i otworzyłam drzwi. Sophia leżała w łóżku z kołdrą podciągniętą pod
brodę, ale nie spała o nie. Była całkiem przytomna. I patrzyła na wylot przeze mnie kamiennym
wzrokiem.
Sophia! rzuciłam oburzona. Co to ma znaczyć! Widziałaś, która godzina? No już,
skarbie. Wstajemy!
Powiedziałam ci wczoraj odparła ponurym tonem. Nie wstanę, bo nie idę do
szkoły.
O mało nie roześmiałam się na głos z jej bezczelności, z jej twardego przekonania w tej
kwestii.
A ja powiedziałam, młoda damo, że idziesz do szkoły. A teraz przestań się wygłupiać i
[ Pobierz całość w formacie PDF ]