do ÂściÂągnięcia - pobieranie - ebook - pdf - download
Podstrony
- Strona Główna
- 124. Webber Meredith Cud wigilijnej nocy
- Webber Meredith Kardiochirurg z Mediolanu
- Wilks, Eileen M
- April Ash Sexy Games (pdf)
- Hawthorne Rachel Straśźnik Nocy 04 CieśÂ„ Ksi晜źyca
- London Jack Wyga
- Frank Sinatra All Songs lyrics
- Jerry Pournelle Falkenberg 3 Go Tell the Spartans
- Craven, Sara Das Geheimnis des Millionaers
- Anderson, L. S. Entbehrlich
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- lady.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nie było nadmierne, ale wystarczające, żeby się nie nudzić. Pozostawało jeszcze
jedno pytanie: Czy może zostać tu i pracować z doktorem Hemmingiem?
- Czy wzięłaś ze sobą inhalator? - spytał ją, kiedy wychodziła z domu w
niedzielny poranek.
Jego samochód już czekał przed domem.
- I ja cię witam! - zawołała z kpiącym uśmiechem, zdecydowana, że nic
nie będzie w stanie popsuć jej tego dnia. - Tak, proszę pana, mam swój
inhalator!
Zamknął za nią drzwi po stronie pasażera, przeszedł na drugą stronę, siadł
za kierownicą, ale nie włączył silnika, tylko przyglądał się jej z zakłopotaniem.
- Z natury nie jestem agresywny - powiedział łagodnym tonem - ale
ilekroć cię widzę, czuję, że muszę tobą potrząsnąć albo trzepnąć cię, albo...
- Albo?
- Nie uwierzyłabyś - odparł, przekręcając kluczyk w stacyjce. - Ja sam w
to nie mogę uwierzyć.
Przejechali przez miasto i skręcili w drogę prowadzącą na północ.
- To dziwne, jak te małe miasteczka nagle się kończą - odezwała się Jo.
Niezręczna cisza, która zaległa między nimi po nie dokończonym przez niego
zdaniu ciążyła jej. Uznała, że lepiej już mówić o czymkolwiek, niż tak milczeć.
- Ulica kończy się, kończą się domy i dalej nie ma już nic.
- Każde miasto musi się kiedyś skończyć.
- Niekoniecznie. Zastanawiam się nad tym, odkąd tu przyjechałam.
Kontury dużych miast są zamazane, a tu wszystko ma ostre kształty.
- 49 -
S
R
- Czasami myślę, że na tym polega różnica pomiędzy życiem na wsi i w
mieście - powiedział powoli. - Tutaj znam swoje miejsce, wszystko ma sens, w
mieście zbyt wiele rzeczy w tym przeszkadza.
- Nie żałujesz więc decyzji osiedlenia się tutaj?
Jo odwróciła się i zaczęła studiować jego profil, jakby mogła odnalezć w
nim odpowiedz na zagadkę, jaką stanowił dla niej ten mężczyzna. Co mnie to
właściwie obchodzi, zastanawiała się. Nie potrafiła odpowiedzieć na to pytanie,
ale wiedziała, że jest to dla niej ważne.
- Tylko niekiedy - odparł swym głębokim, niskim głosem, rozniecając
jeszcze bardziej jej ciekawość.
W jakich to rzadkich momentach żałuje swojej decyzji? Czy to ma
jakiekolwiek znaczenie? Jesteśmy jak statki mijające się w nocy. Spojrzała na
jałową, wysuszoną przestrzeń i zachichotała. Chyba raczej jak mijające się na
pustyni wielbłądy.
- Co cię tak rozbawiło w tym suchym krajobrazie?
- Własne głupie myśli - wyjaśniła mu i opowiedziała, o czym myślała.
- A jesteśmy? - Jego głęboki głos zabrzmiał niezwykle poważnie.
- Czym? - Starała się grać na zwłokę.
- Po prostu statkami mijajÄ…cymi siÄ™ w nocy?
- Oczywiście! Wszystko, co nas łączy, to wspólna praca. A ty mnie tak
nie lubisz, że zapewne liczysz dni do mojego wyjazdu.
Steven patrzył na drogę i prowadził w milczeniu. Znowu poczuła, że musi
coś powiedzieć.
- Chciałam się spytać o Mary Jackson. Czy została u niej zdiagnozowana
choroba Alzheimera?
- Tak - odpowiedział z głębokim smutkiem. - Ma dopiero czterdzieści
parę lat, trójkę nastoletnich dzieci...
- Jest jeszcze taka młoda!
- 50 -
S
R
- W tym wieku choroba postępuje bardzo szybko. Nie wydaje się, żeby
przeżyła jeszcze rok. Robimy wszystko, co można, żeby zapewnić jej wygodę i
bezpieczeństwo. Rodzina przychodzi, kiedy tylko może, ale to nie są przyjemne
wizyty.
Pokiwała głową z poczuciem klęski pojawiającym się w obliczu
nieuleczalnych chorób i zaczęła wpatrywać się w krajobraz za oknem.
Dojechali do pomalowanej na biało furtki. Stara puszka przybita do pnia
służyła za skrzynkę na listy. Dostrzegła na niej napis: Cooraminya. W dali
widać było zarys niskiego budynku, który równie dobrze mógłby być szopą.
- Mam nadzieję, że nie spodziewasz się zbyt wiele - odezwał się nagle
Steven, jakby dopiero teraz do niego dotarło, że przywiózł do domu gościa. -
Josh mieszkał w małej chatce, nieco dalej, a dziadek w kuchni domu. Jest tu tyle
do zrobienia na zewnątrz, że na razie w domu wszystko zostawiłem tak, jak
było.
- Wszędzie jest pełno węży? - spytała ostrożnie.
- Z całą pewnością nie ma tam żadnych węży. Na werandzie mieszkają
psy i kot, który nas wszystkich adoptował. Wspólnie przeganiają z domu
wszystkich niepożądanych gości.
- A kto zajmuje się zwierzętami, kiedy jesteś w mieście?
- Mam takiego młodego chłopaka. Mieszka w chatce, a na weekendy
jezdzi do domu.
Znalezli się przed nie pomalowanym i zaniedbanym, lecz pełnym
wdzięku domostwem, z szeroką, ocienioną werandą. Poderwały się z niej trzy
psy, witajÄ…c swego pana szczekaniem.
- Na miejsce! - krzyknął Steven, wysiadając z samochodu, aby otworzyć
jej drzwiczki.
Psy posłusznie wróciły na werandę. Stanęły tam z wywieszonymi
językami, oczekując następnych rozkazów.
- 51 -
S
R
Podtrzymał Jo za ramię, gdy wyskakiwała z samochodu. W tym dotyku
było coś, co sprawiało, że jego palce wydały jej się gorące jak rozpalone żelazo.
- Zostawię to w kuchni, a potem wezmę cię na wycieczkę - powiedział,
wyjmując z tyłu samochodu kartony i kierując się w stronę domu.
- Proszę, nie rób sobie ze mną kłopotu, na pewno masz mnóstwo pracy.
- Jak zawsze - jęknął nieszczerze. - Cieszę się, że mam jakąś wymówkę,
żeby zapomnieć o niej, a za to przypomnieć sobie, dlaczego właściwie tak
strasznie chciałem mieć tę farmę.
- Nie mogę się doczekać, kiedy wszystko zobaczę - zapewniła go i ruszyła
za nim w kierunku kuchennych drzwi.
Było to ogromne pomieszczenie, z królującą w rogu starą kuchnią, w
której paliło się drewnem, i długim drewnianym stołem na środku. Koniec stołu
bliżej kuchni przykryty był ceratą, wskazującą, że tu właśnie jest miejsce do
jedzenia, podczas gdy stos papierów na środku kazał podejrzewać, że jest to
także biurko. Dalej leżały w nieładzie jakieś kawałki rurek i części - ten koniec
przeznaczony był do majsterkowania. Jo uśmiechnęła się, widząc tak uni-
wersalne zastosowanie dla jednego stołu. Praca nie jest dla farmera czymś
oddzielnym, ale przenika każdy moment jego życia, pomyślała.
Podczas gdy Steven rozpakowywał zakupy, Jo przechadzała się wzdłuż
kuchni, podziwiając biało-niebieską porcelanę stojącą na półkach. To pewno
jeszcze z posagu babci, domyśliła się.
- Chodz, pokażę ci resztę domu - Steven wskazał głową na drzwi po
przeciwległej stronie kuchni.
Podążyła za nim, mijając wąską otomanę, na której zapewne sypiał, kiedy
tu nocował, i wkroczyła do domu. W jego wnętrzu panował chłód. Przez cały
budynek biegł korytarz, rozdzielając część, w której znajdowała się jadalnia, od
drugiej, po lewej stronie, z trzema sypialniami. Z każdej sypialni oszklone,
francuskie drzwi prowadziły na werandę. Pod wieloma względami był to
typowy stary dom z Queensland, miał jednak w sobie coś specyficznego.
- 52 -
S
R
- Meble może są zakurzone, ale naprawdę piękne - powiedziała Jo,
przesuwając palcem po blacie stołu w jadalni.
Był to wiktoriański stół, chyba z mahoniu, odznaczał się jednak
wdziękiem, którego brakowało zwykłym wiktoriańskim meblom.
Krzesła obite były niebiesko-zielonym brokatem. Ten sam materiał można
było znalezć na kanapie z wysokim oparciem oraz fotelach. Był wyblakły, ale
nie poprzecierany. Wygląda na nie używany, pomyślała.
- Moja babka była Irlandką - wyjaśnił Steven. - Kiedy zdecydowała się
tutaj zamieszkać, rodzina przysłała jej te meble. Poproś Josha, to opowie ci, jak
pojawiły się załadowane wozy, a nowożeńcy mieszkali w małej przybudówce,
zanim dziadek zbudował to, co teraz jest kuchnią. Dziadek chciał sprzedać te
meble, ale babcia przeciwstawiła mu się i nalegała, aby je zatrzymać.
Oczywiście musiały być przechowywane w mieście i zostały tu przywiezione,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]