do ÂściÂągnięcia - pobieranie - ebook - pdf - download
Podstrony
- Strona Główna
- Wirtemberska, księżna Maria Malwina, czyli domyślność serca
- Anna Maria Ortese Il mare non bagna Napoli
- Buddha's Tales for Young and Old Volume 2 Text Only
- GRAMATICA_JAPONESA.PDF
- Harper Fox Driftwood
- Robert M. Howard Getting a Poor Return, Courts, Justice, and Taxes (2009)
- Mann Catherine Seks na pozegnanie
- Harrison Harry Stalowy szczur 04 Stalowy Szczur I Piata Kolumna
- Hsin Hsin Ming The Book Of Nothing
- Anderson, Poul The High Crusade
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- szkolmor.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
spędzał na sesji z Butnerem. Wtedy niszczył podwładnych, wyrzucał ludzi z posad, pastwił się nad swoimi
debitorami, gnębił winnych błahego nawet procesu.
Powoli zaczynała w nim kiełkować myśl samobójstwa, jako jedyne wyzwolenie z fizycznej i moralnej
choroby. Odtrącił ją; wracała. Opadnięty jak zmorą, wściekły na samego siebie, odpowiadał cichym duszy
protestem: zacząłeś żyć skandalem, trwasz pod ohydą skandalu, skończże skandalem.
Pewnego dnia pokusa przybrała maskę wypadku. Kazał z Czartomla przyprowadzić klacz, która
zabiła Alfreda, i obejrzał ją uważnie. Podobnej pewnie użyto na zgubę Mazepy. Oczy księcia zabłysły złą
namiętnością. Kazał ją sobie osiodłać.
- Miłościwy kniaziu nasz! - ośmielił się rzec Siła - uczyni ona wam co złego. Pozwólcie mnie jej
spróbować.
Uśmiechnął się raz pierwszy od dawna.
- Dosiadam pierwszy konia albo wcale nie - odparł.
Przebrał się gorączkowo i wyszedł na ganek. Klacz już stała gotowa. Trzymał ją Siła. Zdziwił się
Leon. Nie słupiła się ani wierzgała, miała pozór ogłuszonej czy chorej. Opodal srokacz Siły kopytami krzesał
iskry z bruku.
- Cóż to tej klaczy? - zagadnął książę zdziwiony.
- Przyczaiła się, miłościwy kniaziu! - odparł kozak podając mu strzemię.
Leon wskoczył na siodło, klacz ruszyła, ale spokojnie, nienaturalnie trzęsąc głową. Zamiast swym
samobójstwem, książę zajął się wierzchowcem. Zamieniono chyba, czy nie zrozumiano rozkazu. Obejrzał się.
Siła kłusował za nim.
142
- Znasz tÄ™ klacz dobrze? - krzyknÄ…Å‚.
- Bodaj ją był czart sobie wyjezdził, a dobre ludzie nie znali! - odparł Siła ponuro.
- Więc to ta sama?
- Taże wyrodnica.
Książę umilkł. Zapewne nie ona to zabiła Alfreda, ale on sam tak chciał. Cóż więc opowiadał
Maszkowski? I co Leon sam pierwej widział? Z klaczą coś się działo nienaturalnego. Nie trzymała się drogi,
szła jak pijana. Za miasteczkiem już była pianą okryta i potykała się. Parę razy książę ją ciął szpicrutą; jęczała
po każdym razie, ale szła coraz gorzej. Wtem pośród lasu stanęła, zawróciła się wokoło i runęła na kolana z
głuchym stękaniem. Książę ledwie miał czas zrzucić strzemiona: zwaliła się na bok, rzuciła konwulsyjnie
kopytami i głową, i rozciągnęła się bezwładna.
Siła przyskoczył.
- Ot, już, dzięki Bogu, zdechła! - rzekł z westchnieniem ulgi.
Leonowi myśl jasna jak błyskawica strzeliła do głowy.
- Zabiłeś ją! - krzyknął.
Kozak zadrżał, zbladł i do kolan mu runął.
- Miłościwy kniaziu nasz! - wyjąkał.
Leon szpicrutę podniósł, ale prędko opuścił.
- Zabiłeś ją! No mów! Słyszysz!
- Ja otrułem! - cicho szepnął Siła. - Niech mi Bóg odpuści.
- Po co? Gadaj?
- Miłościwy kniaziu, bijcie, zabijcie! Tak ja musiał. Ojciec by mnie zabił!
- %7łeby co? Będziesz mówił jasno?
- U nas w rodzie kazano kniazia pilnować. Wtedy, Bóg wie i ja, że sądzenie było. Wtedy mnie ojciec
do chaty zawołał, i siekł, i siekł, a pytał: "A ty gdzie był? A ty co robił?" Ja milczał i cierpał, choć niesłusznie.
Nie mógł ja swego kniazia ratować, bo on tak chciał. Ale teraz wy mnie, miłościwy kniaziu, bijcie i zabijcie, bo
ja to bydlę struł, żeby wam się szkoda nie stała. Ja tak zrobił, wy poznali; róbcie ze mną co wasza wola, ale
już was to bydlę nie ukrzywdzi, już mnie ojciec i swoi w chacie hańby nie zrobią!
Leon popatrzał na tego człowieka jak we śnie, przez pół tylko jego niejasną mowę rozumiejąc. Wstyd
mu było i strach, aby sługa, który tajemnice Alfreda znał, jego myśli i zamiaru nie przeczuł. Odwrócił się.
- Ruszaj mi z oczu i żebym ciebie więcej nie widział! - krzyknął. - Niech to zwierzę natychmiast
sprzÄ…tnÄ…. Precz!
Kozak trząsł się cały. Usunął się, żeby książę go sprzed oczu stracił, i pokornie, jak pies wierny,
wybity, patrzał na swego pana.
Leon poszedł pieszo drogą i już więcej się nie obejrzał. Wtem naprzeciw niego na zakręcie ukazał się
143
powóz. Chciał się ukryć w gęstwinie, ale już było poniewczasie.
- Lwie! Co się stało? - rozległ się przerażony głos siostry.
Zatrzymała się i wysiadła.
- Nic wielkiego - odparł całując jej rękę. - Wyjechałem konno i tu niedaleko koń mi padł.
- Ale cię nie skaleczył? Takiś blady.
- Nie, wyszedłem cało.
- Jechałeś może do nas? - spytała serdecznie.
Nie śmiał zaprzeczyć.
- Dziękuję ci! Takeś dawno nie był, żem była niespokojna o twe zdrowie i właśnie chciałam cię
odwiedzić. Zabieram cię i teraz długo zatrzymam, choć przemocą. Jakżeś zmizerniał! %7łal na cię patrzeć.
Muszę cię dopilnować. Takam rada, że cię spotkałam!
Wsiedli do powozu; on milczał. Nerwy jego wstrząśnięte odprężały się powoli. Niezdolny był złożyć
dwóch wyrazów.
- Miałam dużo pracy! - mówiła Iza żywo. - Epidemia wpadła do Zabuża - tyfus. Było czterdziestu
chorych i dwoje moich sierot umarło. Hrabia także leżał w gorączce trzy tygodnie.
- Czemuś mnie nie zawiadomiła? - rzekł.
- Jeszcze byś zachorował!
- Tym lepiej. Może bym umarł zamiast tych sierot! - zamruczał z gorzką zawiścią.
- O Lwie! Nie można tak mówić! Pomyśl o tych, którzy by po tobie płakali.
- Trudno myśleć o czymś nie istniejącym.
- O Lwie! - szepnęła żałośnie.
- Przepraszam cię, Izo, ale mówię, co myślę. Nie zostawiam po sobie nikogo i Holszę bym dał za
sposób wycofania się z życia - takiego...
- Tyś gorzej chory teraz. Powiedz, czemuś mnie porzucił?
Potrząsnął głową. Nie nalegała, by mu nie czynić przykrości.
Dojeżdżali do Zabuża. Maszkowski dojrzał ich ze stajni i zaczął już z dala kiwać i krzyczeć. Rad był
widocznie szwagrowi. Od pierwszego rzutu oka spostrzegł Leon, że między małżeństwem zapanowała
większa harmonia. Iza nabrała więcej swobody i pewności siebie; hrabia był wobec żony o wiele przyzwoitszy
w mowie i ruchach, odzywał się nie o samych tylko koniach, wyglądał poważnie. Gdy Iza wyszła, wziął Leona
na stronę i uścisnął go z całych sił.
- Wiesz? To za żonę ci dziękuję. Gdzie u diabła taka się wyrodziła! Mówię ci, słowo daję, ja się w niej
kocham. Miałem tyfus, słyszałeś? No, to mówię ci, gdybym był kawalerem, to bym bryknął na tamten świat.
Lwie, tyś taki chory, żeń się. Słowo daję: kobieta, byle była do Izy, do hrabiny podobna, odchucha cię.
Tu powtórnie szwagra uścisnął i obejrzał się za żoną.
144
- Nudzi mi się bez niej! - rzekł. - Przychodzi do stajni, ale na krótko, bo ją ciągle odwołują. Wiesz?
Konie ją już znają; nudne się robią bez niej. Nie mogę jej zatrzymywać długo; więc co robić? Słowo daję,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]