do ÂściÂągnięcia - pobieranie - ebook - pdf - download
Podstrony
- Strona Główna
- 290. Mather Anne Tyle lat, tyle łez
- Anne McCaffrey Doona 1 Descision At Doona
- Rice Anne Spiaca Krolewna 1, Przebudzenie Spiacej Krolewny
- Rice Anne Spiaca Krolewna 2. Kara Dla Spiacej Krolewny
- Anne Weale Islands of Summer [HR 948, MB 826] (pdf)
- Anne Whitfield The Gentle Winds Caress (Robin Hale Pub.)(pdf)
- Anne Mccaffrey Cykl Pegaz (02) Lot Pegaza
- McAllister Anne, Gordon Lucy Nieoczekiwana zmiana miejsc
- Anne Emery Cecilian Vespers, a Mystery (pdf)
- Anne Mather The Country of the Falcon (pdf)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- emily.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
naprawdę czułeś, mój kochany. Chodz, trochę przejdzie
my się po ogrodzie. Chcę, żebyśmy teraz jak najwięcej
czasu spędzali razem. Michael wspominał, że wkrótce
znów wyjeżdżasz.
- Niestety, tak - odparł Lorenzo. - Flota się zbiera, a mo-
209
je galery pełnią niemałą rolę w tym, co ma się zdarzyć. Na
szczęście najbliższe dni mamy wyłącznie dla siebie.
Wyciągnęła do niego rękę, a on zamknął jej dłoń
w uścisku.
-To mi wystarczy - powiedziała, patrząc na niego
z uwielbieniem. - Pragnę tylko miłości, Lorenzo.
Kathryn mocniej wtuliła się w ramiona męża. Owszem,
skrzywdził ją - być może mimo woli - ale umiała mu przeba
czyć. Rozumiała jego rozterkę, chociaż wiedziała, że do końca
życia nie zdoła wczuć się we wszystkie cierpienia, które sta
ły się udziałem Lorenza. Tylko ktoś, kto sam przeżył podob
ne piekło, mógł choć w części pojąć, co się w nim działo. Jej
musiało wystarczyć, że jest żoną i że nareszcie w pełni wierzy
w jego miłość. Należy do niego, i tego już nic nie zmieni.
Lorenzo mocniej przyciągnął żonę do siebie i delikatnie
pogładził ją po jedwabistej skórze. Tyle czasu zmarnowali
w ciągu ostatnich kilku miesięcy... Jego pocałunki wpra
wiały ją w ekstazę, jej pieszczoty budziły w nim gwałtowne
pożądanie. A kiedy wreszcie szał uniesień minął, zapadli
w sen, wtuleni w siebie, tworząc jedno ciało.
Lorenzo obudził się o świcie i popatrzył na żonę. Chciał
zapamiętać każdy szczegół jej ukochanej słodkiej twarzy,
bo czekały ich długie tygodnie, jeśli nie miesiące rozłąki.
Kathryn pocałowała męża. Pocałunek był długi i na
miętny. Potem z bólem serca stała w progu. Lorenzo od-
210
szedł. Na pewien czas musiała go pożegnać. Taka była cena
za odzyskaną miłość.
- Obiecaj mi, że będziesz na siebie uważać, Kathryn -
powiedział jej przy pożegnaniu.
- Na pewno nie zrobię nic głupiego - odparła. - Veronique
jest ze mnÄ…. A poza tym, jak mi powtarzasz, mam przyja
ciółki. Nawet na zakupy będę chodziła pod eskortą - dodała
z uśmiechem.
- Wątpię, żeby Raszid próbował cię porwać w Rzymie
- odrzekł Lorenzo. - Pytałem Michaela, czy nie zechciałby
ci towarzyszyć, ale on wprost pali się do walki. Nie mogłem
mu tego zabronić. Zostawiam kilku swoich ludzi, żeby mie
li na ciebie oko - dokończył z przekornym śmiechem.
- Zbytek łaski. Nie musisz się o mnie martwić.
- Ani ty o mnie. Wrócę i znów cię będę dręczył, moja
miłości.
- Zobaczymy. - Dumnie uniosła głowę. - Ruszaj, panie.
Masz obowiązki wobec Zwiętej Ligi.
- Tak - odparł. - Niech Bóg nad tobą czuwa, Kathryn.
- I nad tobą, mój ukochany.
Ze smutkiem patrzyła, jak odchodzi. Zaciskała pięści,
żeby nie płakać. Pokochał ją - i znów musiał odejść. I to na
wojnę. Bała się, że go straci.
Rozdział dziesiąty
Okręty płynęły w nienagannym szyku. Po tygodniach
narad i ciągłych opóznień don Juan de Austria wydał
w końcu rozkazy i wszyscy żeglarze odetchnęli z ulgą.
- Wreszcie coś się dzieje - powiedział Michael do Loren
za. Obaj weszli na pokład. - A już się bałem się, że dyskusje
potrwają przez całą jesień.
- Papież pobłogosławił naszą misję. Don Juan jest do
brym dowódcą. Po co więc zwlekać?
- Obyś miał rację - odrzekł Michael.
- Nikt nas nie odwoła. Jeżeli wierzyć doniesieniom, turec
ka flota na zimę stanęła w Lepanto.
- Albo zawróciła do Konstantynopola.
Na to pytanie szpiedzy Zwiętej Ligi nie znali odpowie
dzi. Pozostawało liczyć na łut szczęścia - że Turcy są cią
gle w Lepanto.
- Muszę wracać na swoją galerę - oznajmił Michael po
skończonej naradzie kapitanów. Spojrzał na dowódcę i za
uważył czarne cienie pod jego oczami. Zdaje się, że Loren-
212
zo ostatnio zle sypiał. Ciekawe dlaczego? Przecież nie oba
wiał się nadciągającej bitwy. Lepiej było o to nie pytać.
- Bóg z tobą, mój przyjacielu.
-I z tobą - odparł Lorenzo. - Z boską pomocą wygra
my. Na pewno.
Pierwszy raz odpowiedział w ten sposób. Naprawdę się
zmienił, skonstatował Michael. Zauważył to już jakiś czas
temu, ale nadal nie wiedział, czy to zmiana na trwałe.
Lorenzo zerwał się ze snu. Wciąż pamiętał ostatni kosz
mar. Znajdował się w jakimś domu, w pokoju. Dobrze znał
wszystkie meble, sprzęty, a zwłaszcza złoty sztandar i czar
ną jak smoła zbroję.
Pierwszy raz mu się to śniło. Do tej pory w sennych
majakach widział jedynie młodzieńca, szamocącego się na
plaży z bandą groznych piratów. A może to był fragment
wspomnień? Jeżeli tak, to wszystko inne też wyglądało na
prawdziwe.
Pokręcił głową, żeby odpędzić uporczywe myśli, i wy
szedł z kajuty. Chciał być ze swoimi ludzmi. Noc była po
godna i spokojna. Wszelkie wcześniejsze informacje oka
zały się w pełni prawdziwe. Turcy rzeczywiście stali pod
Lepanto. Popadli w kłopoty. Ktoś nawet wspomniał o za
razie i dużej liczbie zmarłych. Brakowało wioślarzy. Jeśli to
także była prawda, to Zwięta Liga osiągnęła niemałą prze
wagÄ™ nad wrogiem.
Lorenzo z niecierpliwością wypatrywał bitwy. Jak wszy
scy, którzy pływali pod banderą Wenecji, był zły, że Turcy
213
zajęli Cypr. Jednak o wiele bardziej wyczekiwał ostateczne
go końca wojny. Dopiero wtedy mógłby spokojnie wrócić
do Kathryn.
Kathryn obudziła się, wstała i podeszła do okna. Był
piękny słoneczny dzień. Błękitne niebo bez jednej chmurki.
Jednak nastrojowi Kathryn było daleko do pogody ducha.
Martwiła się, ponieważ nie otrzymała żadnych wieści od
Lorenza.
Przed wyjazdem ostrzegał ją, żeby nie czekała na listy.
- Ciągle będziemy w ruchu, kochanie - powiedział. -
A podczas wojny niemal nikt nie przewozi poczty. PamiÄ™
taj jednak, że na zawsze zostaniesz w moim sercu.
Ciekawe, czy też myśli o mnie? - zastanawiała się Kath
ryn. Może nawet teraz? Owszem, śnił się jej. Nawet parę ra
zy, ale to ciągle był ten stary sen, w którym rozdzielała ich
ogromna morska fala. Próbowała o tym zapomnieć.
Co robisz, Lorenzo? - zapytywała w myślach. Jesteś
bezpieczny? Gdyby coś ci stało... Nie. Wolała nawet nie
brać pod uwagę takiej możliwości. Przecież obiecał jej,
że wróci.
Lorenzo dowodził własną flotyllą. To był jego waru
nek udziału w Zwiętej Lidze. Pozostawiono więc mu
wolną rękę. Postanowił trzymać się jak najbliżej okrę
tów don Juana, bo wierzył w doświadczenie i strategicz
ny talent admirała.
Na innych galerach wioślarze siedzieli przykuci do wio-
214
seł, popędzani batem przez bosmana. Ludzie Lorenza mie
li wolny wybór. Owszem, wymagał od nich posłuszeństwa
i wierności, lecz równie hojnie rozdawał przywileje i na
grody. Każda wojenna zdobycz szła na sprzedaż, a pienią
dze były sprawiedliwie dzielone między żeglarzy.
Na okrętach odprawiono mszę. Wszyscy wiedzieli, że
niedługo czeka ich decydujące starcie. Zauważono już turec
ką flotę. Na oko liczyła bez mała trzysta statków i okrętów.
Większość stanowiły bojowe galery.
- Rozciągnęli się na szerokość całej zatoki - powiedział
Lorenzo do Michaela, kiedy tylko stanÄ…Å‚ na mostku. - To
będzie zacięta walka, przyjacielu.
- Wygramy.
- O ile naprawdę uwierzymy we własne siły.
- Posłuchaj! - zwrócił mu uwagę Michael. Od strony nie
przyjacielskiej floty dobiegały dzwięki wschodniej muzyki.
Okręty Zwiętej Ligi czekały w zupełnej ciszy. Atmosfe
ra była napięta, jakby każdy żeglarz szykował się na nie
uchronną śmierć.
- Idz do swoich ludzi - polecił Lorenzo. - Ten dzień na
zawsze zapisze siÄ™ w historii.
Wróg był już bardzo blisko. Na pokładach tureckich
[ Pobierz całość w formacie PDF ]